Po co nam unia bankowa?
2014-04-07 10:09
Po co nam unia bankowa? © Nejron Photo - Fotolia.com
Przeczytaj także: Bank jak urząd
Po co nam unia bankowa?Unia bankowa to projekt, który powstał w zasadzie nie wiadomo dlaczego. Można odnieść wrażenie, że najpierw zaistniała idea, a później powody dla jej narodzin. W mediach przez długi czas królowały slogany – unia bankowa miała służyć „stabilnemu wzrostowi” i „zintegrowanej strategii”. Później uniokraci zaczęli nas zapewniać, że bez unii bankowej bankowości grozi zapaść i że w ogóle dziwnym jest, że mogliśmy bez niej tyle lat funkcjonować. Można było odnieść wrażenie, że to nie bańka nieruchomościowa, tylko właśnie brak unii bankowej spowodował kryzys. Koniec końców okazuje się, że chodzi o ochronę naszych podatków. Otóż podczas ostatniego kryzysu bankowego instytucje finansowe zostały zbailoutowane na grube miliardy z portfeli podatników, a pakiet regulacji zawarty w unii bankowej ma uchronić nasze daniny przed upadającymi bankami.
Troska o nasze portfele jest równie wzruszająca, co wyssana z palca, bowiem sektor bankowy to przede wszystkim wartościowe transakcje w zakresie doradczym i inwestycyjnym, i to właśnie o nie toczy się walka. Tym bardziej, że projekt ujednolicenia instytucji finansowych powstał już w głowie Helmuta Kohla, a Angela Merkel, od kiedy tylko objęła swój urząd, szukała dobrej okazji do wprowadzenia planu w życie. Okazja się nadarzyła, ale do pełnego sukcesu droga wydaje się jeszcze daleka.
Kapitał w granicach rozsądku
Pierwszym filarem unii bankowej jest „Single Rule Book”, czyli wspólne zasady kapitałowe dla wszystkich największych banków w Unii Europejskiej. Wymogi określa Capital Requirements Directive – CRD IV, zawierająca postanowienia umowy Basel III. Obejmuje ona zabezpieczenie kapitałowe na poziomie 4,5 proc. wartości wszystkich akcji banku (common equity) oraz 6 proc. wartości kapitału Tier 1, określa minimalny leverage ratio na poziomie 3 proc., liczony poprzez podzielenie kapitału Tier 1 przez wspólne aktywa, oraz wprowadza dwa nowe współczynniki. Pierwszy to liquidity coverage ratio, który nakazuje mieć w rezerwie na tyle dużo płynnych aktywów, aby móc pokryć swoje 30-dniowe zobowiązania, oraz net stable funding ratio, określający minimalną rezerwę dostępnych stabilnych źródeł finansowania (stable funding), tak aby przekraczała potrzebną ich ilość na przetrwanie jednego roku zwiększonego obciążenia, tj. kryzysu.
fot. Nejron Photo - Fotolia.com
Po co nam unia bankowa?
Wszystko to brzmi zawile, ale w istocie sprowadza się do zmniejszenia bankom dostępnego kapitału inwestycyjnego, zlikwidowania różnic w przepisach dotyczących zabezpieczeń między krajami zjednoczonej Europy, czego efektem jest brak konkurencji. Wszystko pod płaszczykiem troski o klienta detalicznego, który przy upadku banku gotów stracić oszczędności. Jednak w Niemczech, kraju który jest największym orędownikiem projektu, normy dotyczące koniecznego kapitału rezerwowego są dość wysokie, a największe banki chwalą się ponadnormatywną ilością pieniędzy w rezerwie, a więc przynajmniej teoretycznie wszystkie oszczędności w ojczyźnie Konrada Adenauera są bezpieczne.
Można wysnuć wniosek o wielkim sercu pani Kanclerz, w którym mieści się cała zjednoczona Europa, ale spoglądając na sytuację na rynku bankowości inwestycyjnej łatwo dojść do zupełnie innej konkluzji. Na rynku globalnych transakcji Merges &Acquisition z palety niemieckich banków inwestycyjnych znaczące miejsce zajmuje tylko Deutsche Bank, będący i tak w ogonie, daleko za JP Morgan, Barclays czy nawet Credit Suisse. W rodzimej Europie Deutsche Bank ma jeszcze gorzej: całą śmietankę spił Morgan Stanley – 39,4 proc. rynku i brytyjski (a w zasadzie katarski) Barclays – 32,9 proc. Dla Deutsche Banku nie starczyło nawet miejsca w rankingu. Sytuacja na giełdzie może spędzać sen z niemieckich powiek, bowiem nawet Société Générale chwali się wyższą kapitalizacją giełdową, nie wspominając o liderze stawki – HSBC, którego wycena jest prawie pięciokrotnie wyższa.
Bankowość inwestycyjna jest dla kraju o ambicjach daleko wykraczających poza granice na Odrze i Renie niezwykle istotna. W pracy badawczej ZEW (Zentrum für Europäische Wirtschaftsforschung) „Rola bankowości inwestycyjnej w niemieckiej ekonomii”, autorzy zwracają szczególną uwagę na jej informacyjny aspekt: „Banki inwestycyjne dostarczają ex ante uczestnikom rynku informacje na przeróżne sposoby. Po pierwsze, w zakresie doradztwa M&A, banki inwestycyjne specjalizują się w zbieraniu informacji i określaniu wartości firm. Taka informacja wspiera bardziej wydajne firmy w przejmowaniu tych mniej wydajnych, co w rezultacie powinno podnieść wydajność całej gospodarki. Po drugie, przed podaniem pierwszej ofert publicznej, banki inwestycyjne rozprowadzają informacje na temat firmy, co zapobiega kosztom negatywnej selekcji. […] W końcu rola kreatora rynku, w którą wciela się wiele banków inwestycyjnych na rynku wtórnym, umożliwia efektywne wykorzystanie informacji”. Rola informacji jest nie do przecenienia, dlatego kto ma bankowość inwestycyjną, ten „rządzi”.
Wielkie Niemcy, z wielkim przemysłem i jeszcze większym apetytem na dominację na każdym znaczącym rynku, nie mogą odpuścić bankowości. Projekt unii bankowej, który w zasadzie sprowadza się do zmuszenia konkurencji do zwiększenia swoich zapasów kapitałowych jest ogromną szansą do wybicia się potomków Goethego na parkiecie bankowości inwestycyjnej. Z drugiej strony zastrzeżenie zakresu reform tylko dla wielkich banków nie tworzy zagrożenia dla małych i średnich instytucji, które stanowią podstawę bankowości klienta indywidualnego oraz małych i średnich firm za naszą zachodnią granicą.
oprac. : Maria Szurowska / Gazeta Bankowa
Przeczytaj także
Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ
Komentarze (0)