Rynki finansowe to my
2014-10-29 00:40
Przeczytaj także: Kryzys bankowy: wpuszczeni w szwedzkie maliny
Warto dodać, że w Europie podział ten nie występował w zasadzie nigdy. Funkcjonowały tu w większości banki uniwersalne, mające swoje oddziały bądź spółki-córki, prowadzące działalność typową dla banków inwestycyjnych.
Od końca lat 80. XX wieku, również za oceanem, w wyniku czynników takich jak: wzrost liczby fuzji i przejęć, boom na rynku obligacji hipotecznych, szybki rozwój rynków kapitałowych, krach na Wall Street z 1987 r., można było zaobserwować proces przejmowania banków inwestycyjnych przez większe bank uniwersalne. Banki uniwersalne chciały rozszerzyć swoją gamę produktów dla zamożnych klientów, a inwestycyjne zyskać tańszy niż rynek międzybankowy dostęp do kapitału, jakim są depozyty. Ustawa Gramm-Leach-Billey była w zasadzie legalizacją istniejącego stanu rzeczy. Znamienne, że nie wszystkie banki inwestycyjne ten proces integracji oceniały pozytywnie, bardziej ceniąc niezależność, np. Rothschild, Lazard czy Goldman Sachs.
Uzdrawianie zatruwaczy aktywów
Po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r., ujawnieniu jego skali i wprowadzeniu wartego setki miliardów dolarów planu ratunkowego, opracowanego i pilotowanego przez Hanka Paulsona, byłego prezesa Goldmana, dla szerokiej opinii publicznej stało się jasne, że zmiany w regulacjach dotyczących rynków finansowych są konieczne. Był to jeden z głównych punktów programu wyborczego Baracka Obamy w jego pierwszej kampanii prezydenckiej. Po objęciu urzędu, Obama powołał zespół pod przewodnictwem Paula Volckera, którego zadaniem było wprowadzenie zdrowych zasad funkcjonowania rynków finansowych, by zapobiec następnym kryzysom. Efektem prac komisji było uchwalenie The Dodd-Frank Wall Street Reform and Consumer Protection Act, którą prezydent USA podpisał 21 lipca 2010 r.
Pierwotne intencje były wzniosłe i choć ekonomiści zdawali sobie sprawę, że nie wszystkie cele uda się osiągnąć, to nowe regulacje na trwałe miały zmienić finansowy krajobraz USA – i nie tylko USA. Ustawa miała zapewnić Ameryce finansową stabilność przez zwiększenie odpowiedzialności i przejrzystości w systemie finansowym, eliminację zasady „zbyt duży, by upaść”, ochronę pieniędzy podatników, a także ochronę interesów klientów przed nadużyciami finansowymi.
Podczas prac nad ustawą do boju ruszyli przeciwnicy zdecydowanych zmian, a banki inwestycyjne zaangażowały bataliony lobbystów. W rezultacie, finalny kształt ustawy okazał się znacznie mniej restrykcyjny niż pierwotny projekt. Przykładem może służyć tu los związanej z tymi regulacjami tzw. reguły Volckera, której ostateczne, póki co, wielokrotnie zmieniane przepisy zostały zatwierdzone 14 stycznia 2014 r. Prace nad jej doprecyzowaniem trwały ponad trzy lata, ale z efektu nie są zadowoleni ani zwolennicy większej kontroli i ograniczeń, ani ich przeciwnicy, do których oczywiście należy sektor bankowości inwestycyjnej. Reguła Volckera uderza bowiem najbardziej w te instytucje, których nazwy w trakcie kryzysu finansowego nie schodziły z pierwszych stron gazet. Chodzi m.in. o Morgan Stanley, Bank of America/Merrill Lynch, JP Morgan Chase czy Citigroup. Ich przedstawiciele twierdzą, że pomysły Volckera mogą ograniczyć ich przychody aż o 50 mld dol. rocznie, a także konkurencyjność wobec banków zagranicznych. Sam Volcker podczas prac nad ustawą mówił, że mimo iż regulacja jeszcze nie nabrała ostatecznego kształtu, a wiele przepisów wejdzie w życie dopiero w 2015 r., już zmienia sposób działania finansowych gigantów z Wall Street.
Zbawienny drakoński wyrok
Przewidywane jeszcze jakiś czas temu, gruntowne zmiany w sektorze bankowości inwestycyjnej, nie nastąpiły. Nie ma już, co prawda, Bear Stearns, Merrill Lynch i Lehman Brothers, ale nowych gigantów, wbrew przewidywaniom, w tym segmencie rynku też nie widać. Co prawda Bank of America po przejęciu Merrill Lynch pierwszy raz wypłacił dywidendę dopiero w tym roku, ale Goldman Sachs spłacił państwową pomoc przed terminem, a jego menedżerowie dalej otrzymują sowite wynagrodzenia i trzęsą światem.
Niektórzy bankierzy inwestycyjni twierdzą, że sierpniowa ugoda zawarta przed amerykańskim sądem, w perspektywie okaże się dla ich firm całkiem korzystna. Choć wysokość kar jest wyższa niż większość analityków i komentatorów się spodziewała, to taki finał pozwoli bankom zrobić porządek w księgowości, wyczyścić bilanse i pozbyć się „toksycznych aktywów”, zalegających tam od 2008 r. Również inwestorzy odzyskają zaufanie do ukaranych instytucji, uznając, że drakoński wyrok kończy sprawę i nie ma więcej „trupów w szafie”. Oczyszczone w ten sposób banki będą mogły zacząć działać z czystym kontem, bez obciążeń z przeszłości. Show must go on.
1 2
oprac. : Lech Godziński / Gazeta Bankowa
Przeczytaj także
Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ
Komentarze (0)