Rodzina w pętli długów
2015-02-09 12:34
Przeczytaj także: Upadłość konsumencka 2015: kto skorzysta?
Rodzinno-domowa inżynieria finansowa
Jeśli w ogóle młodzi Polacy mogą liczyć na własne M4, nie pakując się przy tym w kłopoty porównywalne do koszmaru frankowiczów, muszą liczyć albo na łut szczęścia i dobrą pracę na etacie, która pozwoli na wykazanie zdolności kredytowej, albo na pomoc rodziców. Całkiem oficjalnie wspólnie z rodzicami można ubiegać się o kredyt z rządową dopłatą w ramach projektu „Mieszkanie dla młodych”. O kredyt hipoteczny z dopłatą do 20 proc. mogą ubiegać się samotni młodzi ludzie, a także młode małżeństwa, najlepiej z dwojgiem lub trojgiem dzieci. Do banków, które zdecydowały się na udział w projekcie, mogą udać się razem z rodzicami lub teściami, którzy od tej pory będą z nimi „póki kredyt ich nie rozłączy”. Jak wygląda to w praktyce? I czy są jakieś odgórne zasady i ramy prawne, które chronią kredytobiorców, na wypadek problemów ze spłatą, które – jeśli młodym powinie się noga – spadną na rodziców?
Na szereg zadanych pytań, realizujący projekt Bank Gospodarstwa Krajowego odpowiada w dość zaskakujący sposób. – Rekomendujemy skierowanie pytań do banków kredytujących, które zajmują się obsługą klientów wnioskujących o dofinansowanie w ramach programu „Mieszkanie dla młodych”. O powyższych kwestiach decydują wewnętrzne procedury tych instytucji na podstawie indywidualnej analizy danego przypadku – tłumaczy Karolina Świstak z departamentu komunikacji BGK.
O tym, że projekt nie idzie zbyt dobrze, świadczą dane. Z raportu Krajowego Rejestru Długów wynika, że z rodzicami mieszka 73 proc. młodych do 25. roku życia, 42 proc. w wieku 26-30 lat i 30 proc. ludzi po 30-tce. Ci, którzy zdecydowali się usamodzielnić, walczą o przetrwanie.
– Syn rok temu się ożenił. Po ślubie dostał w spadku połowę mieszkania po mojej matce, drugą, wartą 45 tys. zł miał spłacić samodzielnie mojemu bratu. Efekt jest taki, że mi i żonie zostało do spłaty jeszcze 10 tys. Syn ani synowa nie mają z czego spłacić tego długu – mówi pan Krzysztof z Głogowa.
Razem z żoną od ponad roku spłacają dług syna i synowej, która wyjechała do pracy do Wrocławia; do domu i do męża wraca tylko w weekendy. Syn pana Krzysztofa pracuje dorywczo w KGHM, zarabia miesięcznie około 1500 zł na umowę zlecenie. Na wzięcie jakiegokolwiek kredytu, o mieszkaniowym nie wspominając, nie miałby obecnie żadnych szans.
– Wzięliśmy pożyczkę w banku na 30 tys., będziemy spłacać jeszcze przez osiem lat. Do tego spłacamy jeszcze część kredytu za wesele syna, jakieś 15 tys. Mamy jeszcze dwie pożyczki po 10 tys. w dwóch bankach, bo jak syn nie pracował, musieliśmy ich utrzymywać, a z pensji mojej i żony nie dalibyśmy rady utrzymać dwóch rodzin – uzupełnia pan Krzysztof. W trakcie godzinnej rozmowy wypala pół paczki papierosów. O tym, czy choć przez chwilę zastanawiali się z żoną, czy pakować się w kolejne pożyczki, by pomóc synowi i jego żonie, nie chce rozmawiać. Powtarza jedynie, że nie było innego wyjścia. Bez kredytów młodzi nie daliby rady zacząć wspólnego życia. A co dalej? Właśnie zastanawiają się, czy wziąć kolejną pożyczkę, tzw. chwilówkę, bo po świętach ciężko będzie związać koniec z końcem. Miesięczne raty, które płacą teraz to ponad 1000 zł. Pan Krzysztof cieszy się, że przynajmniej córka wyjechała do Gdańska i jakoś udaje jej się związać koniec z końcem. Co jego zdaniem znaczy „jakoś”, nie precyzuje. Żona jedynie się uśmiecha.
W kontekście trudnej sytuacji setek tysięcy młodych, którzy zdecydowali się na kredyt mieszkaniowy i którym resztkami sił pomagają ich rodzice, wątpliwe wydają się zapewnienia instytucji takich jak Narodowy Bank Polski czy Związek Banków Polskich, dotyczące „stabilności spłat kredytów hipotecznych, w tym kredytów we frankach”. Stabilność najwyraźniej znaczy tyle, że tonący brzytwy – czytaj rodziców – się chwyta.
Rodzicielskie budżety na równi pochyłej
– Problem procesu wpadania w spiralę zadłużenia narasta powoli, przez długi czas w sposób trudny do zauważenia – nawet dla samego zainteresowanego. Z jednej strony przejściowe problemy finansowe może mieć każdy, w różny też sposób możemy sobie z nimi poradzić; wychodzi temu naprzeciw bogata oferta usług finansowych, pożyczek, kart kredytowych, ale i tzw. chwilówek. Mocno różnimy się też osobistym stylem gospodarowania pieniędzmi i trudno wskazać krytyczny moment przekroczenia magicznej granicy, w którym zaczynają się prawdziwe problemy – tłumaczy psycholog Roman Pomianowski, jeden z twórców stowarzyszenia „Program Wsparcia Zadłużonych”. Opisuje też szczegółowo scenariusz, co zwykle dzieje się, gdy rodzice wpadną w spiralę długów. – Jedną z częstych form obrony przed stresem związanym z długami jest unikanie informacji o rzeczywistej sytuacji. Osoby zadłużone często nie wiedzą nawet, jaki jest ich faktyczny poziom zadłużenia, nie chcą widzieć problemu, więc nie rozmawiają o tym nawet z najbliższymi. Finanse domowe stają się tematem drażliwym, wręcz tabu. Nie otwierają pism od wierzycieli czy z firm windykacyjnych, nie odbierają telefonów, starają się udawać, że problem nie istnieje – mówi Pomianowski. I przestrzega: – Jest to jednak działanie na krótką metę. W dłuższej perspektywie konsekwencje są takie, że długi puchną, powiększając się w niekontrolowany sposób o odsetki, koszty windykacji, egzekucji komorniczej, itd., a zadłużony często traci szanse na „łagodniejsze” rozwiązania, jak ugoda i rozłożenie zobowiązań na dogodniejsze raty czy konsolidacja.
Problem w tym, że zarówno opisywane wcześniej pani Iwona, matka Kasi, jak i matka Andrzeja, mające długi na kwotę przekraczającą ich możliwości finansowe, skorzystały już ze wszystkich możliwości zmniejszenia zadłużenia – niektóre z ich kredytów, zazwyczaj te największe, to efekt konsolidacji pożyczek w kolejnych bankach. „Łaskawe” instytucje, za każdym razem dodawały im jeszcze po parę tysięcy złotych, „na drobne wydatki”.
– Co miałam zrobić, skoro nie było mnie stać na spłatę rat w tej wysokości? Szłam do banku, jednego, drugiego, trzeciego, wybierałam najlepszą ofertę i przenosiłam do nich pożyczki, żeby zmniejszyć ratę. Zazwyczaj polegało to na wydłużeniu okresu spłaty. Do tego bank dodawał za każdym razem po 2-3 tys. zł i kartę kredytową z większym limitem. Teraz żyję tylko z karty kredytowej, samych odsetek spłacam co miesiąc po 350 zł – relacjonuje matka Andrzeja. Doskonale pamięta, jak dwa lata temu wróciła do domu z dopiero co podpisaną umową kolejnej pożyczki na 8 tys. zł, i jak uświadomiła sobie, że to, co robi, zaprowadzi ją na dno. – Tylko że wtedy syn tak się cieszył, bo pojechał na obóz trenerski z kolegami. On się ciągle rozwija, rytmika, taniec, to jego pasja. Nie chcę, żeby skończył tak jak ja, bez perspektyw – próbuje się usprawiedliwiać kobieta.
Gdy dzwoni telefon, ze strachu zaczyna płakać. Od tygodnia opóźnia się ze spłatą raty w banku Millennium.
Spekulacyjna bańka pożyczkowej familiady
Jak podkreślają socjologowie, dorośli Polacy decydujący się na wzięcie pożyczki czy kredytu wiedzą doskonale, jaka wiąże się z tym odpowiedzialność i zdają sobie sprawę z potencjalnego ryzyka. Ale nie mając innego wyjścia, bo chcą pomóc dzieciom, decydują się na desperacki krok, za którym potem idą kolejne…
Komisja Nadzoru Finansowego wprowadza kolejne rekomendacje, prośbą i groźbą zmusza banki do wprowadzania w życie dobrych praktyk w obsłudze klientów, ale to wszystko wydaje się być jedynie przykrywką dla eldorado, jakie w Polsce urządziły sobie banki, wciskające ludziom kolejne pożyczki i karty kredytowe. Mimo obostrzeń na rynku po 2008 r., sytuacja znów staje się patowa – coraz więcej banków wprowadza bowiem własne, wewnętrzne standardy oceny ryzyka kredytowego. KNF nie jest w stanie nad tym zapanować – gdyby chciała, przy każdym stole, gdzie obsługiwany jest klient, musiałby stać inspektor, który sprawdzałby wiarygodność zaświadczeń o zarobkach, racjonalne obliczanie ryzyka i liczbę już posiadanych przez potencjalnego klienta kredytów, które – jak pożyczki chwilówki – nie są przecież widoczne w BIK.
Ostatnią deską ratunku dla zadłużonych rodziców może być nowe prawo o upadłości konsumenckiej, które od stycznia 2015 r. weszło w życie. Tylko jak tu się zdecydować na to, by oficjalnie zostać bankrutem? Pół biedy, co powie reszta rodziny czy sąsiedzi, ale skąd wziąć pieniądze, skoro dzieci ciągle potrzebują pomocy…
1 2
oprac. : Sandra Borowiecka / Gazeta Bankowa
Przeczytaj także
Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ
Komentarze (0)