Polska na bank. Wywiad z Wojciechem Sobierajem, prezesem Alior Banku
2016-01-20 10:56
Przeczytaj także: Będzie więcej banków z polskim kapitałem?
Sam pan mówił, że przećwiczyliście to podczas przejęcia Meritum Banku i daliście radę w 12 miesięcy.
Przećwiczyliśmy, ale to jest rekord świata. To jest 12 miesięcy od podpisania umowy do fuzji operacyjnej. Szybciej się nie da. Jeżeli doszłyby do tego kwestie międzynarodowe, to mamy jeszcze na przykład konieczność dokonania uzgodnień z lokalnym regulatorem. To są sprawy dostosowania systemów informatycznych do potrzeb bieżących klienta, lokalnego raportowania. Ale co chcę przez to powiedzieć? Mając wybór między ekspansją zagraniczną, a konsolidacją w Polsce, to według mnie powinniśmy postawić najpierw na Polskę. A później rozwijać się dalej. Tak powstała na przykład grupa UniCredit. Najpierw zaczęła od konsolidacji banków włoskich, a potem bardzo szybko poszła za ciosem rozwijając się w Europie Centralnej i Wschodniej. Oczywiście serce mnie boli, że teraz greckie banki wycofują się z regionu i proces zmiany właścicielskiej w Europie Centralnej i Wschodniej następuje bez naszego udziału. Wydaje mi się, że im szybciej się tutaj uporamy, tym łatwiej będzie nam wyjść na zagraniczne rynki kapitałowe i powiedzieć: tak, polskie banki zbierają pieniądze, podnoszą swoje kapitały idąc do Londynu, idą do globalnych inwestorów instytucjonalnych i jesteśmy z powrotem w grze.
Kolejny czynnik, który może mieć spory wpływ na warunki konsolidacji rynku, to rozwiązanie kwestii frankowiczów – też wpłynie na cenę banków. Alior należy do grupy tzw. „umoczonych”, jak to kiedyś ładnie nazwał banki udzielające kredyty we frankach szwajcarskich Marek Belka, prezes Narodowego Banku Polskiego?
Nie, Alior nie jest takim bankiem. Ale myślę, że rzeczywiście tutaj jest duży związek między pierwszą częścią naszej rozmowy i tematem frankowiczów, bo jeżeli mamy konsolidować, to potrzebne nam jest zaufanie rynków. Zaufanie zdobywa się nie tylko przez pozytywne decyzje, ale w największym stopniu przez decyzje przewidywalne. I znowu, jeżeli mamy 2-3 letni okres rozmów i dywagacji o rozwiązaniach, które nie są wprowadzane w życie, to nam to nie sprzyja. Myślę, że jeśli chodzi o problem frankowiczów, to powinniśmy zwracać uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, żeby grupa osób, która jest kredytobiorcami frankowymi, nie była traktowana w sposób bardziej uprzywilejowany w stosunku do osób, które są kredytobiorcami złotowymi. Musimy patrzeć na konsekwencje długoterminowe. Pamiętajmy, że teraz Polacy biorą kredyty na zmienną stopę procentową przy bardzo niskiej stopie bazowej. Wyobraźmy sobie, że stopy procentowe zostaną podwyższone na 5,50 z obecnych 1,50. Ja mogę sobie taki poziom stóp wyobrazić szybciej, niż franka za 5 zł. Co wtedy? Dlatego wydaje mi się, powinniśmy się dogadać co do jednego – czy to rozwiązanie dla frankowiczów będzie obowiązkowe, czy dobrowolne? Od tego powinniśmy zacząć dyskusję. Bo jeżeli zrobimy to w formie obowiązkowej, to narażamy się jako państwo na duże ryzyko spraw sądowych i narażamy się na to, że za chwilę następna grupa kredytobiorców będzie się domagać następnej ustawy.
Zacznie się efekt domina.
Zacznie się efekt złego precedensu. Sądzę, że banki powinny pomóc kredytobiorcom w trudnej sytuacji, zwłaszcza tym, którzy mają LTV powyżej 100 proc. i myślę, że ta wola jest. Ale ja bym najchętniej zamknął wszystkie strony tego sporu na tydzień w jednym pokoju, żeby po tym czasie wszyscy wyszli z czymś konkretnym. Oczywiście prowadzenie publicznej debaty na ten temat jest bardzo wskazane, ale nie w takim napastliwym tonie, jaki mamy teraz.
Nie na ulicy?
Nie na ulicy. Przy jednym stole powinni usiąść specjaliści: prawnicy, ekonomiści, finansiści, którzy wyliczą, jakie są efekty dla społeczeństwa, dla kredytobiorców, dla banków, jakie są ryzyka prawne takiej dyskusji. To, co się dzieje teraz w Pałacu Prezydenckim wydaje mi się całkiem sensowne.
Czyli wciągnięcie frankowiczów do dialogu na cywilizowanym poziomie?
Tak. Ze wszystkimi konsekwencjami tego, co się do tej pory powiedziało. Przecież ja też mam kredyt frankowy, doskonale rozumiem problem. Czy państwo musi mi pomagać w kredycie frankowym? Nie. Warto to przemyśleć i banki szczerze mówiąc w tym procesie są najmniej istotne.
A jednak wizerunkowo to banki najbardziej ucierpiały na tej „aferze frankowej”. To był w ogóle bardzo zły rok dla banków w Polsce, co widać także na WIG-u bankowym, który już od dłuższego czasu świeci się na czerwono. Zresztą w skali makro ten wizerunkowy problem ciągnie się za bankami od czasu upadku Lehman Brothers i mam wrażenie, że jest coraz gorzej…
Polscy bankierzy do 2014 r. w stosunku do tego, przez co przeszli bankierzy w całej Europie Zachodniej i tak mieli „luzik”. Nie wiem, czy pan pamięta sytuację, gdy dzieci szefa jednego z największych banków w Europie Zachodniej były napastowane w przedszkolu. Dzisiaj bankier to bankster, na którego fajnie jest sobie ponarzekać. Jaki jest tego efekt? Do szkół wyższych na kierunki, które kiedyś były elitarne, jak finanse czy bankowość, idzie o połowę mniej osób i to nie są ci najlepsi. Informatycy też wolą pracować np. w centrach outsourcingowych zamiast w bankach. Czasami ich pytam, dlaczego? Wie pan, co odpowiadają? Mówią: czy ja naprawdę zasługuję na to, żeby być banksterem? Paranoja. Popatrzmy na to z drugiej strony: w IV kwartale tego roku zanotowaliśmy wzrost popytu na kredyt inwestycyjny o jakieś 30-40 proc. Widzę coraz więcej wniosków kredytowych polskich firm, zwłaszcza eksporterów, którzy wykorzystują słabszą złotówkę. Te firmy mówią: dla nas to jest dobry czas na inwestycje – twórzmy, budujmy, zatrudniajmy. Chcemy dobrych, wiarygodnych partnerów bankowych. Przecież między bajki można włożyć, że firmy rozwijają się ze środków własnych. Owszem, na mniejszą skalę, we wczesnej fazie rozwoju, tak. Ale teraz chcemy i możemy grać w lidze europejskiej.
I bankster im nie przeszkadza?
A skąd! Bankier jest partnerem w inwestycji. I jak widzę efekty naszej pracy, pracy całej branży – powstają nowe inwestycje, bezrobocie spada, ludzie są zadowoleni – to się tak zastanawiam, czy naprawdę sobie zasłużyliśmy na ten hejt.
Taka gęba dorobiona.
Gęba, ale powiedzmy sobie szczerze, nie dorobiona całkiem niezasłużenie. Popełniliśmy błędy i zasłużyliśmy na krytykę. Problem polega na tym, że bardzo łatwo się na tę gębę nakręcić, mieszając różne formy narracji, o których już mówiliśmy. Później będzie bardzo ciężko to wszystko odkręcić. Polska bankowość ma dzisiaj doskonałe know-how, świetnych informatyków, ekonomistów, matematyków, statystyków. Po co burzyć wszystko, co do tej pory zbudowaliśmy? Przestrzegałbym przed tym. Fajnie jest sobie ponarzekać raz czy drugi, ale to już się stało regułą. Bankier stał się synonimem oszusta, krwiopijcy i nie wiadomo jeszcze czego…
Ktoś kiedyś tak pana nazwał?
Nie. Właśnie o to chodzi. Przecież myśmy zaczynali od zera w głębokim kryzysie. Zero dotacji, zero jakiegokolwiek wsparcia. Dziś zatrudniamy 6,5 tys. ludzi, obsługujemy 120 tys. firm i ponad 2,8 mln klientów indywidualnych. Naprawdę nie mam poczucia, że przychodzę do pracy i komukolwiek robię „banksterkę”.
Pan w swoim banku nie robi „banksterki”. Ale co mają sobie myśleć tacy klienci SK Banku, który niedawno upadł?
Mam złą wiadomość: to nie jest ostatni raz, kiedy w Polsce upada bank. Jesteśmy i będziemy wielkim krajem, wielką gospodarką, ale niestety niektóre banki będą upadały.
I nie będą to tylko banki spółdzielcze?
Wie pan co? To jest w sumie proste. Jeżeli bank ma wystarczający kapitał i nie musi go zbierać w sposób dziwny, to zawsze sobie poradzi. Natomiast widziałem już kilka banków komercyjnych, które musiały się sprzedawać na zasadzie wręcz „fire sale”. Widziałem banki spółdzielcze, które nie spełniają wymogów kapitałowych. Banku nie da się zbudować bez kapitału. Kropka. Kwestia własności, czy to jest spółka akcyjna, czy spółdzielnia, to jest rzecz wtórna. To są tylko kwestie innych procesów podejmowania decyzji. Warunkiem podstawowym jest dobra, solidna baza kapitałowa. Dlatego musimy bardzo uważać. Jeżeli w Europie był 8-proc. wymóg kapitałowy, a w Polsce banki miały 9,5 proc. i teraz KNF podnosi go do 10,25 proc., to moje serce bankiera mi krwawi. Ale z drugiej strony myślę sobie, że to dobrze, bo będzie stabilniejszy system.
oprac. : Wojciech Surmacz / Gazeta Bankowa
Przeczytaj także
Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ
Komentarze (0)