Dzika reprywatyzacja. Tracą prawowici spadkobiercy i państwo
2016-02-18 00:19
Przeczytaj także: Reprywatyzacja: nowe perspektywy dla roszczeń po wyroku NSA
Kolekcjonerzy – buchalterzy
Wśród 300, może 400 kolekcjonerów historycznych papierów wartościowych działających w Polsce, jest krótka lista tzw. buchalterów. Czyli tych osób, które zbierają akcje przedwojennych spółek głównie po to, żeby je reaktywować i zarobić na ich znacjonalizowanym w PRL-u majątku.
Jeden z warszawskich mecenasów, który reaktywował kilka przedwojennych spółek, opowiadał w prasie, że na tym rynku zdarzały się różne historie. Ot, choćby takie, że cudownie odnajdywane przedwojenne akcje pochodziły np. z antykwariatów.
– Niektóre podobno można było kupić w składzie makulatury przy ulicy Różanej – twierdził.Obwiniał za to pracujących w latach 80. XX w. urzędników resortu finansów, którzy zamiast „zutylizować” akcje martwych przedwojennych spółek zgodnie z procedurami, oddali je do skupu makulatury, gdzie kolekcjonerzy przejmowali je za grosze.
Bardziej napastliwym sposobem wykazał się warszawski spekulant Jan Żółtowski – „reaktywator” Towarzystwa Akcyjnego Fabryki Garbarskiej Temler i Szwede. Za kwotę kilku tysięcy złotych wypożyczył blankiet 10 akcji z warszawskiego muzeum. Następnie dla uwiarygodnienia zarejestrował je w sądzie jako własność Barbary Pfeiffer-Kadlewicz (córki jednego z przedwojennych udziałowców garbarskiej spółki), która z kolei ustanowiła Żółtowskiego kuratorem spółki oraz jej pełnomocnikiem i zobowiązała się przekazać mu połowę wartości swojego udziału (który po manipulacjach – przedstawionych poniżej – przebiegłego kuratora przemieniłby się zresztą na znikomy) po sprzedaży odzyskanego mienia spółki. Problem w tym, że z dokumentacji zgromadzonej w Archiwum Państwowym wynikało, że akcje muzealne, którymi posłużyła się Barbara Pfeiffer-Kadlewicz, nigdy nie należały do jej ojca Bogdana Pfeiffera. Ten przed wojną posiadał tylko 1 proc. udziałów Garbarni (a po wojnie umorzył swoje akcje w warszawskim sądzie). Nie zrażało to jednak Żółtowskiego, który wykorzystując Barbarę Pfeiffer-Kadlewicz postanowił zrealizować plan objęcia spółki: poprzez zwołanie Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy (WZA) spółki Temler i Szwede składającego się wyłącznie z siebie w roli kuratora i jednocześnie pełnomocnika Barbary Pfeiffer-Kadlewicz (którą nie powiadomił o nadchodzącym WZA), podniesienie kapitału zakładowego spółki, wyłącznie z funduszów kuratora, z 200 zł aż do 100 tys. zł (choć minimalny wymagany kapitał do reaktywacji spółki jest znacznie niższy – 3000 zł) łącznie z emisją 10 milionów nowych akcji o wartości nominalnej 1 grosza za sztukę, tymiże manipulacjami faktycznie przejmując całą spółkę. Oczywiście z pominięciem spadkobierców (oraz akcjonariuszy) rodziny Temlerów mieszkających za granicą (do których się zresztą zgłosil Żółtowski, oferujac swoje usługi w roli „poganiacza” – to jego własne określenie) – w sprawie reaktywacji spółki) i mających ok. jednej czwartej udziału przedwojennego ogółu 21 tysięcy akcji.
Jednak dosłownie w ostatniej chwili przed zagarnięciem spółki przez nieuczciwego kuratora, Temlerowie uratowali sytuację. Dowiedziawszy się dwa tygodnie wcześniej o nadchodzącym WZA Temlerowie zwrócili się do Ministerstwa Skarbu Państwa o ratunek, posiadającego w depozycie kilka dokumentów akcji spółki, od rozpaczliwej sytuacji w formie zablokowania reaktywacji spółki według zamiarów kuratora Żółtowskiego. (Nota bene nie mieli w tym czasie już żadnego kontaktu z kuratorem, który zerwał kontakt z Temlerami, od kiedy ci zaangażowali – z powodu braku ich wiedzy na temat praw dotyczących spółek – radcę prawnego, z którym kurator z miejsca odmówił współpracy, jednocześnie wyrażając swoje oburzenie, że Temlerowie nie mają zaufania do niego, i dalej działał w tajemnicy). Jednocześnie przedstawiciele MSP zawiadomili prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, polegającego na posługiwaniu się przez kuratora Żółtowskiego dokumentami pochodzącymi z nielegalnego źródła.
Jednak dla akcjonariuszy spółki i spadkobierców przedwojennych właścicieli Garbarni Temler i Szwede sprawa nie jest skończona.
– Nadal walczymy – mówi Małgorzata Temler. – O sprawiedliwość i zwrot rodzinnego majątku, który tworzyły pokolenia Polaków – dodaje z naciskiem.
Zadanie Temlerowie mają niełatwe, bo walczą na kilku frontach, m.in. z Ministerstwem Skarbu Państwowego, które, mianując nowego (swojego) kuratora, nie jest zainteresowane reaktywacją spółki. Spadkobiercy garbarskiej rodziny, jak i większościowi akcjonariusze walczą też z czasem i władzami Warszawy, które już kilkakrotnie usiłowały sprzedać deweloperom nieruchomości należące do spółki. Mimo bezprawnego upaństwowienia fabryki oraz jej mienia przez władze komunistyczne, miasto nie rezygnuje z tego zamiaru, nie licząc się z prawowitymi spadkobiercami a także większościowymi akcjonariuszami spółki założonej przez rodzinę Temler i istniejącej od prawie dwustu lat.
Duzi gracze, duże łupy
Warszawski ratusz pięciokrotnie większy problem (wyceniany na ok. 150 mln zł) niż ze spadkobiercami Garbarni Temler i Szwede, ma z reaktywowaną w 1999 r. przedwojenną spółką Nowe Dzielnice. Przed wojną skupowała grunty pod nowe osiedle (w szczytowym okresie miała ich ok. 100 ha, z czego ponad 20 zostało wcześniej sprzedane). Tymczasem władze reaktywowanych Nowych Dzielnic, już po roku, za ledwie 1 mln zł sprzedały roszczenie do części przedwojennego majątku (mowa o 32 ha plus kolejne 15 ha) spółce Projekt S. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że udziałowcami Projektu S okazali się: były urzędnik samorządowy, który kilka lat wcześniej kierował referatem regulacji prawnych nieruchomości w dzielnicy Praga-Południe (na jej terenie znajdują się grunty), oraz dwoje reaktywatorów Nowej Dzielnicy, czyli de facto sprzedali roszczenia sami sobie. I jako nowy właściciel roszczenia Project S zgłosił się do warszawskiego Ratusza o zwrot gruntów. W 2003 r. miasto zwrot klepnęło. Jednak w ostatniej chwili sprawę zablokował Lech Kaczyński, ówczesny prezydent stolicy. Sprawę skierował do prokuratury i ABW, ponieważ księgi wieczyste, mogące potwierdzić rzeczone roszczenie, były niekompletne. Pojawiły się za to dokumenty o zawartym porozumieniu między Polska a Belgią o odszkodowaniach za znacjonalizowany w PRL majątek podmiotów, w których udziały miały belgijskie osoby prawne lub fizyczne.
Ustalono, że spółka Tramways Suburbains et Vicinaux de Varsovie (TSVV) w 1933 r. posiadała 1900 akcji Nowych Dzielnic, pozostałe 100 podzielonych było po równo miedzy 10 osób. Ale w 1951 r. belgijska spółka legitymowała się już dwoma tysiacami akcji Nowych Dzielnic, prawdopodobnie polscy udziałowcy nie chcąc tracić majątków, odsprzedali belgijskiej spółce swoje udziały. Tym sposobem TSVV stała się właścicielem 100 proc. akcji warszawskiej spółki Nowe Dzielnice. Gdy 14 listopada 1963 r. zostało zawarte porozumienie handlowe między Belgią a PRL, załatwiono też sprawę odszkodowania za nacjonalizację Nowych Dzielnic dla Tramways Suburbains et Vicinaux de Varsovie. Wysokość odszkodowania oszacowano na 43 009 228 franków belgijskich, które miały zostać wypłacone w latach 1969-1975. To by oznaczało, że reaktywowana spółka Nowe Dzielnice nie miała prawa do przedwojennego majątku. Nikt jednak do tej pory nie unieważnił sprzedaży roszczeń spółce Projekt S., więc spółka (w połowie należąca do deweloperskiej firmy Echo Investment) broni nie składa. Mozolnie zabiega o przedwojenny grunt.
Tymczasem sprawa nadal jest w warszawskiej Prokuraturze Apelacyjnej, gdzie m.in. trwa badanie źródła pochodzenia akcji, którymi posłużyli się reaktywatorzy Nowych Dzielnic. Wiadomo, że w tej reaktywacji uczestniczył m.in. znany warszawski kolekcjoner przedwojennych akcji – Tomasz Górski. Już wcześniej postawiono mu zarzuty za udział w głośnej i bezprawnej reaktywacji Giesche – przedwojennej spółki, do której należały grunty połowy Katowic. Co więcej, reaktywatorzy Nowych Dzielnic brali też udział w ożywieniu spółki Zgrupowanie Elektryfikacyjne „Siła i Światło”, jednej z największych w II RP. W jej skład wchodziło 13 spółek przez nią utworzonych lub przejętych (m.in. Polskie Radio, kilka elektrowni, linia kolejowa WKD czy spółka Miasto-Ogród „Podkowa Leśna”). Przy czym wartość przedwojennych inwestycji polskiej grupy elektryfikacyjnej szacowana jest na 30 mln dol., co po uwzględnieniu inflacji dawałoby dzisiaj kwotę sięgającą 0,5 mld dol. Reaktywację spółki „Siła i Światło” również bada ABW i prokuratura.
oprac. : Longina Grzegórska-Szpyt / Gazeta Bankowa
Przeczytaj także
Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ
Komentarze (0)