Eksport nie zwalnia
2018-03-08 00:41
Eksport nie zwalnia © pookpiik - Fotolia.com
Przeczytaj także: Polska w Unii Europejskiej: jakie korzyści ekonomiczne?
Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że drugi silnik polskiej gospodarki, czyli eksport, zaczyna zwalniać. Jednak ostatnie dane GUS, informacje z firm, a także prognozy analityków temu przeczą. Eksport rośnie i to całkiem szybko. Od stycznia do października 2017 r. polskie firmy sprzedały za granicę towary i usługi za 169 mld euro, przy czym tylko w październiku wartość eksportowanych towarów wzrosła w stosunku do analogicznego okresu poprzedniego roku o 14,3 proc. To sporo, biorąc pod uwagę, że w poprzednich miesiącach dynamika eksportu była jednocyfrowa. Jeszcze szybciej rosła wartość sprzedanych za granicę usług: przychody z tego tytuły w październiku wzrosły o 17,5 proc., licząc rok do roku.– Z naszych wyliczeń wynika, że w całym 2017 r. polski eksport przekroczy 200 mld euro – powiedział w Wywiadzie Gospodarczym dla telewizji wPolsce.pl Robert Zmiejko, dyrektor Pionu Rozwoju Zagranicznego PKO BP.
Co więcej, analitycy PKO BP przewidują, że dynamiczny wzrost utrzyma się do 2020 r., kiedy to eksport ogółem zwiększy się do ok. 240 mld euro.
Sprzyjać temu ma m.in. dobra koniunktura gospodarcza na świecie. Nie tylko w UE, ale też w Stanach Zjednoczonych, Brazylii, Rosji. W Niemczech, które są najważniejszym rynkiem zbytu dla polskich eksporterów, dynamika PKB wzrosła w 2017 r. o 2,3 proc. wobec przewidywanych 2 proc. A indeks PMI, który określa nastroje wśród przedsiębiorców, bije kolejne rekordy. Szybko rosną też gospodarki innych państw regionu: Rumunii (8,8 proc.) i Czech (5 proc.). To sprzyja wzrostowi popytu na polską żywność, meble, leki, maszyny górnicze czy np. podzespoły do przemysłu motoryzacyjnego, które sprzedajemy do Niemiec, i które potem nasi sąsiedzi za Odry eksportują już w gotowych samochodach na cały świat.
fot. pookpiik - Fotolia.com
Eksport nie zwalnia
– Oczywiście, że bardziej opłaca się wysyłać gotowe wysoko rozwinięte pod względem technologicznym produkty, bo wówczas marże ze sprzedaży są zacznie większe niż na eksporcie surowców czy półproduktów – komentuje Grzegorz Sielewicz główny ekonomista firmy analityczno-finansowej Coface. – Powinnyśmy do tego dążyć, ale to, że coraz silniej wchodzimy w globalny system handlowy też jest bardzo ważne dla naszych firm i całej gospodarki.
IT zamiast węgla
Trudno nie zauważyć, że przez ostatnie 25 lat oferta polskiego eksportu zmieniła się nie tylko w wartości, ale też w strukturze. O ile np. w latach 70. XX w., w dekadzie „gierkowskiej” ekspansji PRL hitem eksportowym były węgiel i produkty branży spirytusowej, to dziś największy udział pod względem wartości mają produkty z branży motoryzacyjnej, chemicznej, meblarskiej, RTV, maszynowej i spożywczej.
Coraz więcej sprzedajemy też za zagranicę usług telekomunikacyjnych, informatycznych i informacyjnych. Z danych GUS wynika, że w 2014 r. do Wielkiej Brytanii eksportowaliśmy usługi za 2 mld zł, do Niemiec – 1,7 mld zł, zaś do USA – 1,6 mld zł. W kolejnych latach eksport usług był dwucyfrowy. Bardzo obiecującym kierunkiem ekspansji dla rodzimych IT jest tzw. MENA (region Środkowego Wschodu i Afryki Północnej) z odbiorcami takimi jak Katar, Oman czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, których błyskawiczny rozwój pozwala na realizację dużych projektów.
Kilka polskich firm już czerpie z tego profity. Współpracę z Emirates National Bank of Dubai, czyli największym bankiem w regionie Zatoki Perskiej, nawiązały w ubiegłym roku dwa polskie FinTechy: Ailleron i Artegence (z grupy Efigence). Ailleron przygotował dla Emirates NBD usługę wideobankingu, a Artegence nowoczesny system transakcyjny. Emirates NBD reklamuje go na swojej stronie internetowej: „The future of on-line banking is here” (tłum.: Przyszłość bankowości online obecna już dziś). Dla Aillerona nie jest to pierwszy zagraniczny kontrakt. Spółka pracuje m.in. dla Standard Chartered, dla którego buduje wirtualne placówki w całej Azji. W ubiegłym miesiącu spółka podpisała umowę z kolejnym dużym graczem – singapurskim Citibankiem, na dostawę swojego sztandarowego produktu, czyli LiveBanku, na 16 rynków regionu.
Drugi FinTech, czyli Artegence, też ma się czym pochwalić. Cztery lata temu razem z mBankiem zdobyli wyróżnienie konferencji Finovate za opracowanie internetowej platformy transakcyjnej. Od tamtego czasu firma zrealizowała wiele projektów w Polsce i za granicą.
O tym, że rozwiązania stosowane w polskiej bankowości należą do najnowocześniejszych na świecie, mówi się od dawna. Teraz ta wiedza zaczyna się przebijać za granicą. W rezultacie polski rynek IT rozwija się w fenomenalnym tempie, czerpiąc pełnymi garściami z dostępnych technologii i przekładając je na skuteczne narzędzia dla biznesu zarówno w Polsce, jak i za granicą. Kondycja tego sektora zadaje wręcz kłam rankingom innowacyjności, w których Polska znajduje się niemal na końcu stawki.
Eksport to rozwój
Dla Polaków rosnący eksport to bardzo dobra wiadomość, bo przez ostatnie dwa lata głównym motorem wzrostu gospodarczego była konsumpcja rozruszana w znacznej mierze przez program Rodzina 500+. Popyt wewnętrzny przez ostatnie miesiące umacniała też dobra sytuacja na rynku pracy i wzrost płac. Sęk jednak w tym, że dla utrzymania wysokiego wzrostu PKB to nieco mało. Żeby gospodarka w dalszym ciągu rozwijała się w tempie 3–4 proc. rocznie (w III kwartale 2017 r. wzrost PKB wyniósł 4,9 proc., czyli najwięcej od sześciu lat!), potrzebne są większe nakłady na inwestycje oraz zwiększenie eksportu.
Problem w tym, że przez ostatnie dwa lata obydwa te czynniki znacząco wyhamowały. Zwłaszcza nakłady inwestycyjne, które w 2016 r. zmniejszyły się o 9 proc. w stosunku do roku 2015. W tym roku na szczęście odbiły: GUS wykazał, że w trzecim kwartale 2017 r. wzrosły o 3,3 proc. w porównaniu z rokiem 2016.
Jeżeli zaś chodzi o eksport jego dynamika była nieco niższa niż w 2015 r., a ekonomiści ostrzegali nawet, że rok 2017 może przynieść powrót deficytu handlowego, czyli nadwyżki importu nad eksportem. Twierdzili, że będzie to efektem dynamicznego wzrostu konsumpcji. Październikowe dane GUS dowodzą jednak, że tak się nie stało. Dodatnie saldo wyniosło 2 mld 160,5 mln euro wobec 3 mld 266,3 mln euro w analogicznym okresie ub.r. Jest więc nieco mniejsze, ale o deficycie nie ma mowy.
To bardzo ważne, bo nadwyżka eksportu świadczy o tym, że Polska rozwija się w sposób zrównoważony, czyli nie przejada więcej niż wytwarza. Warto przypomnieć, że z tym zjawiskiem mieliśmy nieustanie do czynienia od początku transformacji w latach 1990–2015. A jeżeli kraj więcej konsumuje niż wytwarza to, żeby się rozwijać, musi pożyczać.
Najbliższe dla lata będą ważne dla polskiej gospodarki, bo wreszcie ruszą inwestycje. Bank Światowy prognozuje, że w 2018 r. dynamika ta wyniesie 6,6 proc., natomiast w 2019 r. przekroczy 7 proc. Dla zachowania dotychczasowego zrównoważonego rozwoju potrzebne jest więc utrzymanie nadwyżki w handlu zagranicznym. Jeżeli to się nie uda (pamiętajmy, że czekające nas inwestycje są z reguły importochłonne) będziemy musieli pożyczać. A zwiększenia zadłużenia nikt przecież nie chce.
Pomoc w ekspansji
Dlatego tak ważne są wszelkie działania mające wspierać polski eksport. Mówię tu np. o programach rządowych realizowanych m.in. przez Polski Fundusz Rozwoju, Polską Agencję Rozwoju Przemysłu, Polską Agencję Informacji i Handlu przy wsparciu KUKE, BGK czy PKO PB. Obecnie firmy, które chcą wyjść za granicę mogą skorzystać z pieniędzy dostępnych w ramach zarówno krajowych, jak i regionalnych programów operacyjnych. W ubiegłym roku Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości rozdzieliła między eksporterów 216 mln zł. Pieniądze z programów można przeznaczyć m.in. na pokrycie kosztów wynajmu, budowy i obsługi stoiska wystawienniczego podczas imprezy targowej, a także udziału pracowników w misjach gospodarczych, kongresach, seminariach i konferencjach. O środki na wsparcie eksportu mogą się ubiegać firmy z kilkunastu branż uznanych za priorytetowe. Są to m.in. sektor IT, producenci sprzętu medycznego i leków, żywności, części samochodowych i lotniczych, mebli, kosmetyków.
Wyjściu za granicę służy nie tylko zwiększone wsparcie różnego rodzaju instytucji, ale też poprawiająca się kondycja firm. Z analiz Deutsche Banku wynika, że w I półroczu 2017 r. wzrost obrotów zadeklarowało 100 proc. badanych dużych firm (rok temu tylko 29 proc.), 53 proc. średnich (wzrost z 48 proc.) i 36 proc. małych (tu nastąpił spadek z 43 proc. w 2016 r.). Efekt? W zeszłym roku zaledwie 4 proc. firm działających jedynie w Polsce myślało o rozszerzeniu skali działania na inne kraje Europy. Dziś takie aspiracje ma niemal co trzeci ogólnopolski podmiot.
Co ciekawe, plany ekspansji dotyczą nie tylko krajów Unii Europejskiej, gdzie eksport z przyczyn technicznych, językowych czy lokalizacyjnych jest najprostszy, ale znacząco wzrosło także zainteresowanie nawiązaniem kontaktów handlowych z krajami Azji, Afryki i obu Ameryk. To kolejna dobra wiadomość, bo im więcej rynków zbytu, tym większe szanse na utrzymanie wysokiej dynamiki wzrostu eksportu i dodatniego bilansu w handlu zagranicznym. Przypomnijmy, że dziś większość eksportu z Polski, bo aż 79,8 proc., trafia do innych krajów Unii Europejskiej, w tym do samych tylko Niemiec – 27,4 proc. Kolejne miejsca zajmują Wielka Brytania, Czechy, Francja, Włochy i Holandia.
Cień protekcjonizmu
Barierą dla rozwoju polskiego eksportu mogą być tendencje protekcjonistyczne nastające w poszczególnych krajach Unii Europejskiej. Poszczególne rządy, tak jak np. rząd USA, wycofują się z umów międzynarodowych umów (np. NAFTA) znoszących bariery celne. Albo, tak jak Niemcy czy Francuzi, wprowadzają różne ograniczenia w handlu, które mają chronić rodzimych producentów przed napływem, zwykle tańszych, produktów z innych krajów. Ostatnio widoczne jest to zwłaszcza na rynku rolno-spożywczym. Wiele krajów, jako warunek wprowadzania towarów żywnościowych na swój rynek wprowadza obowiązek uzyskania dodatkowych certyfikatów lub zezwoleń. Takie zezwolenie jednak kosztuje, w związku z tym wpływa na podniesienie ceny transakcyjnej towaru. Taki sam efekt ma obowiązek pakowania żywności w pudełka czy torebki z napisami w języku importera. Chce to zrobić m.in. rząd Bułgarii, aby chronić swoje rolnictwo i przemysł spożywczy przed eksportem żywności z krajów unijnych (wcześniej wystarczały jedynie naklejane etykiety z tłumaczeniem). Z kolei prawo we Włoszech obliguje tamtejszych producentów produktów mlecznych do zamieszczania informacji o kraju pochodzenia surowca wykorzystywanego w procesie ich produkcji. A w Rumunii wprowadzone zostało prawo, zgodnie z którym duże sklepy muszą co najmniej 50 proc. sprzedawanych przez siebie produktów kupować u lokalnych dostawców. Działania te stoją w sprzeczności z prawem UE i wielu eksporterów się od nich odwołuje, ale procedury takie długo trwają i kosztują.
O skali problemu świadczą wyniki badań PwC. Wynika z nich, że ponad 30 proc. produktów rolno-spożywczych eksportowanych przez Polskę do państw UE stawiających bariery importowe spotyka się z dyskryminacją. Co więcej, na ich pokonanie potrzeba średnio ponad cztery dni robocze, a powstałe w wyniku dodatkowych działań koszty stanowią ok. 4 proc. całkowitej wartości ich eksportu. Wśród krajów stwarzających największe bariery znalazły się: Czechy, Niemcy, Hiszpania, Wielka Brytania oraz Słowacja. Prym wiodą jednak Czesi. Jakość polskiej żywności krytykował czeski minister rolnictwa, pojawiały się także przypadki wycofywania dużych partii polskich produktów. Taki los spotkał np. transport jaj, którym strona czeska zablokowała wjazd, twierdząc, że nie mają ważnych dokumentów i oznaczeń. Z przejawami czeskiego protekcjonizmu spotkał się również polski eksport herbat. W grudniu 2016 r. Państwowa Inspekcja Rolno-Spożywcza w Czechach stwierdziła, że herbaty jednego z polskich producentów są niebezpieczne dla zdrowia. Nie zostało to jednak potwierdzone w żadnych badaniach laboratoryjnych.
Dla Polski, która jest jednym z największych producentów żywności w UE, takie działania ograniczające dostęp do rynków są więc dużym problemem. Mogą zaważyć nie tylko na wynikach poszczególnych firm, ale też na kondycji całej gospodarki. Dlatego, z jednej strony politycy powinni o rynkowych sprawach rozmawiać nie tylko na szczeblu Komisji Europejskiej, ale też z przedstawicielami poszczególnych krajów. No i przede wszystkim warto pamiętać, że Unia Europejska jest tylko przedsionkiem do ekspansji na resztę świata.
oprac. : Ewa Wesołowska / Gazeta Bankowa
Przeczytaj także
Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ
Komentarze (0)