Europa: wydarzenia tygodnia 37/2019
2019-09-16 13:49
Przeczytaj także: Europa: wydarzenia tygodnia 36/2019
- Już od dłuższego czasu stosunki między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską nie są najlepsze. W dalszym ciągu D. Trump grozi nałożeniem dodatkowych ceł na europejskie samochody importowane do USA, a ma to na celu wyrównanie deficytu w handlu z UE. Jak wiadomo Komisja Europejska zapowiedziała, że tego typu kroki zmierzające do wprowadzenia dodatkowych ceł na te towary spotkają się z adekwatną unijną reakcją. Przypominam, że w 2018 r. prezydent USA i szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker uzgodnili, iż Waszyngton nie będzie na razie wprowadzał nowych taryf, a UE zobowiązała się do pewnych ustępstw na rzecz administracji Trumpa (w tym także zwiększenia importu do Europy amerykańskiej soi). Mimo, że D. Trump kwestionuje rolę regulacyjną WTO w dzianiach na globalnym rynku, to jednak w niektórych przypadkach wykorzystuje ją, szczególnie gdy sprzyja to jego aktualnym działaniom politycznym. Ostatnio odżywa wieloletni spór amerykańsko-unijny w sprawie subwencji dla przemysłu lotniczego (korzystały z nich Airbus i Boeing). O arbitraż do WTO zwróciły się też obie strony, a WTO wykryła nieprawidłowości po obu stronach. Rozpatrując treść oskarżeń poinformowała, że dotacje dla Airbusa mają niekorzystne skutki dla USA, jednak nie orzekła konkretnej wysokości powodowanych nimi strat. Nieco wcześniej zakończył się proces apelacyjny i WTO stwierdziła, że Boeing otrzymał 325 mln USD inwestycyjnych zachęt podatkowych, co uznano za niedozwoloną pomoc publiczną. Jako pierwszy zaatakował amerykański rząd. Stany Zjednoczone uznały, że WTO uznała ich racje i otrzymały od WTO przyzwolenie na podniesienie ceł na niektóre towary z UE, jako rekompensatę za niedozwolone wsparcie finansowe od Unii dla Airbusa. Cła mogą objąć towary warte do 5-10 mld USD. A miałyby one objąć m.in. samoloty pasażerskie Airbusa, ale też niektóre rodzaje serów, wina czy oliwki. Z pewnością decyzje amerykańskiego rządu negatywnie odbiją się na biznesie Airbusa, ale może to też spowodować likwidację miejsc pracy w Stanach. Będziemy dalej obserwowali działania amerykańskiego rządu, spór ten w tak ważnej dziedzinie jak lotnictwo może mieć znaczący wpływ na dalszy rozwój stosunków między USA i UE...
- W ostatnim tygodniu analitycy z dużą uwagą czekali na nowe wieści z unijnego rynku, analizowali decyzje Europejskiego Banku Centralnego i późniejszą konferencję Mario Draghiego szefa EBC. W jego opinii "mamy przestrzeń na to, by QE trwało przez całkiem długi czas, bez konieczności dyskusji nad podnoszeniem limitu emitenta". Rada Prezesów EBC uznała za celowe działania w ramach QE czyli zezwoliła na dodruk pieniądza (a właściwie na luzowanie ilościowe, czyli skup aktywów z rynku). Oznacza to, że co miesiąc na rynek popłynie 20 mld euro, a program może być bezterminowy. Równocześnie szef EBC zalecił, aby państwa eurolandu prowadziły bardziej aktywną politykę, aby poluzowały politykę fiskalną wspierając wzrost gospodarczy. Dodaję, że na posiedzeniu EBC, bank obniżył stopę depozytową o 10 pb do -0,5 proc., Chciałbym też zwrócić uwagę, że Draghi w swoim wystąpieniu przedstawił ciekawie sformułowana opinię: "wciąż uważamy, że prawdopodobieństwo wystąpienia recesji w eurolandzie jest niskie, ale ostatnio wzrosło" (!). Podkreślił też, że "bank jest gotowy na dalsze kroki, a polityka musi pozostać wysoce akomodacyjna".
- Brytyjska gospodarka przeżywa trudny okres. Prawie każdego dnia publikowane są nowe dane z kolejnego obszaru gospodarki. Ostatnio po opublikowaniu informacji z brytyjskiego rynku pracy powiało optymizmem. Jak nie cieszyć się, gdy bezrobocie jest obecnie najniższe od kilku dekad (3,8 proc.), a płace też rosną najszybciej od kilku lat (wzrost o 4 proc.). Pojawiły się więc informacje o dobrym (a nawet bardzo dobrym) stanie brytyjskiej gospodarki. Być może nie wchodząc w szczegóły można byłoby wyciągnąć z tych danych optymistyczne wnioski, że brytyjski rynek pracy trzyma się mocno. Jest tylko jedno "ale". W najbliższych tygodniach Wielkiej Brytanii zagraża nieuporządkowany brexit i związany z tym potencjalny chaos. W opinii analityków bardzo dobra kondycja rynku pracy może więc być myląca. Z nadejściem twardego brexitu możliwy jest nagły spadek inwestycji, pojawią się turbulencje w wymianie handlowej czy też pojawią się trudności z napływem kapitału. Powyższe zagrożenia mogą ostro zahamować procesy rekrutacji i uruchomić masowe zwolnienia. Sygnalizuję więc powyższy problem zwracamy uwagę na potencjalne zagrożenia. Ich uwzględnienie w analizach i prognozach może niemal całkowicie zmienić odbiór nawet bardzo korzystnych danych z tak ważnego segmentu gospodarki jakim rynek pracy...
- Wielka Brytania wprowadza podatek od usług cyfrowych. Ma on objąć "wyłącznie gigantów technologicznych" tzn. te firmy, których roczny światowy przychód ze świadczenia wskazanych usług przekracza poziom określony przez brytyjski rząd. Zdaniem MF Wielkiej Brytanii wprowadzenie w Wielkiej Brytanii podatku od usług cyfrowych jest konieczne, bo międzynarodowe ustalenia przeciągają się, zajmowały dotąd zbyt wiele czasu. Warto zaznaczyć, że obecnie w Unii Europejskiej firmy takie jak Amazon, Google i Facebook odprowadzają podatek od przychodów wyłącznie w kraju, w którym mieści się ich siedziba regionalna - np. w Irlandii, ale gdzie jest on stosunkowo niski. Wg dokonanych szacunków wprowadzenie podatku w życie w kwietniu 2020 r. ma podnieść wpływy do brytyjskiego budżetu o 400 mln funtów rocznie. Krytycy brytyjskiej decyzji dotyczącej podatku od usług cyfrowych zwracają uwagę na to, że może on negatywnie wpłynąć na przemiany w gospodarce, może on spowolnić tempo innowacji. Ponieważ podatek będą płacić największe firmy amerykańskie, więc należy liczyć się ze zdecydowaną reakcją D. Trumpa.
- Prognozy dotyczące gospodarki brytyjskiej są bardzo trudne nie tylko z powodu braku informacji co do rozwoju sytuacji w sprawie warunków opuszczenia UE. Obserwując brytyjską gospodarkę spotykam się z bardzo dużym rozrzutem opinii i prognoz. Opinie są w szerokim przedziale od bardzo optymistycznych (Wielka Brytania uwolni się od wpłat do unijnego budżetu i od biurokratycznych ograniczeń a Brytyjczycy pokażą swoje możliwości) do skrajnie pesymistycznych (z totalnym chaosem będącym konsekwencją bezumownego breksitu). Jak zróżnicowane są opinie brytyjskich instytucji w ocenie stanu gospodarki kraju i jego dalszego rozwoju postanowiłem zaprezentować interesującą prognozę wzrostu gospodarczego kraju autorstwa niezależnego urzędu ds. odpowiedzialności budżetowej. Urząd ten ostatnio zaktualizował (zmienił) swoją prognozę wzrostu gospodarczego w 2019 r. z 1,3 proc. do 1,6 proc. W 2020 i 2021 r. oczekuje wzrostu na poziomie 1,4 proc., w 2022 r. - 1,5 proc., a w 2023 r. - 1,6 proc. Jeśli przyrównać te liczby z podobnymi parametrami eurolandu można zauważyć optymizm Brytyjczyków. By jednak powrócić "na ziemię" przypominam sierpniowe odczyty PMI jakie notuje Wielka Brytania. Są zdecydowanie coraz gorsze. W sierpniu wskaźnik ten wyniósł 47,4 pkt. wobec 48 pkt. miesiąc wcześniej. To już czwarty miesiąc spadku z rzędu, a także najgorszy wynik od lipca 2012 roku. Przypominam, że wartość wskaźnika PMI wynosząca ponad 50 pkt oznacza wzrost aktywności, a poniżej tego progu - spadek aktywności gospodarczej.
Komentarz do wydarzeń gospodarczych
DO NIEMIEC MOŻE WYJECHAĆ NAWET POŁOWA ZATRUDNIONYCH W POLSCE UKRAIŃCÓW. NIE ZATRZYMUJĄ ICH NAWET PODWYŻKI PŁAC.
Tylko w I półroczu 2019 r. zarobki Ukraińców w Polsce wzrosły o 10 proc. W ciągu 5 lat wzrost ten sięgnął już 70 proc. Wyższe zarobki mogą jednak nie wystarczyć, by zatrzymać Ukraińców na krajowym rynku pracy. Decyzja niemieckiego rządu o obniżeniu barier dla wykwalifikowanych pracowników spoza Unii Europejskiej może oznaczać, że w efekcie z Polski wyjedzie 250 tys., a nawet 500 tys. Ukraińców. – Tylko jeśli stworzymy dla nich warunki do pracy i do życia, mamy szansę zatrzymać pracowników – mówi Krzysztof Inglot, prezes Personnel Service.
– Przez ostatnie 5 lat wynagrodzenia pracowników z Ukrainy wzrosły aż o 70 proc., ale tylko w tym roku – według naszych badań – wzrosną o 20 proc. – wylicza w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Biznes Krzysztof Inglot, prezes Personnel Service.
Z danych Personnel Service wynika, że jeszcze w 2014 roku średnie zarobki pracowników z Ukrainy utrzymywały się w okolicach 7,3 zł netto za godzinę. Obecnie oscylują ok. 12 zł netto na godzinę, ale np. na budowie Ukrainiec zarobi 18 zł netto na godzinę. W przetwórstwie i branży produkcyjnej zarobki są nieco niższe (odpowiednio 12,5 zł oraz 12 zł netto na godzinę), a w usługach, czyli m.in. gastronomii, hotelarstwie czy fryzjerstwie, pracownik ze Wschodu zarobi 11,75 zł netto na godzinę. Najniższą stawkę godzinową (11,5 zł netto na godzinę) oferuje rolnictwo.
Nawet wyższe zarobki mogą jednak nie wystarczyć, by zatrzymać Ukraińców w Polsce. To przede wszystkim efekt decyzji Niemiec o obniżeniu barier dla wykwalifikowanych pracowników spoza Unii Europejskiej.
– Już teraz widać, że Niemcy robią to bardzo profesjonalnie. Wynajmują hotele na granicy polsko-niemieckiej, gdzie szkolą pracowników z Ukrainy z języka i prawa niemieckiego, z tego, w jaki sposób odnaleźć się w społeczeństwie niemieckim, jak ubiegać się o dłuższe pobyty. Druga istotna kwestia to wynagrodzenia. Na rynku niemieckim są 3–4 razy wyższe niż w Polsce – podkreśla Krzysztof Inglot.
Personnel Service szacuje, że w efekcie otwarcia niemieckich granic z Polski może odpłynąć nawet 250 tys. Ukraińców. Nie tylko specjalistów, lecz także słabiej wykwalifikowanych pracowników, którzy trafią do szarej strefy.
– Jeżeli granica zostanie otwarta od stycznia, to liczba Ukraińców, którzy opuszczą Polskę, może dojść do pół miliona. To jest prawie 50 proc. wszystkich obecnych w polskich firmach pracowników z Ukrainy. To może być duży problem dla dalszego szybkiego wzrostu polskiej gospodarki – ocenia prezes Personnel Service.
Ekspert ocenia, że aby zatrzymać Ukraińców w Polsce, potrzebny jest system dodatkowych zachęt i stworzenie odpowiednich warunków do życia i ściągania tu rodzin. To np. pakiet ubezpieczeń społecznych, dostęp do służby zdrowia i umożliwienie edukacji ich dzieciom.
– Tak jak niemiecki rząd przygotowuje się i szkoli pracowników z Ukrainy, zachęcając ich do przyjazdu, tak my robimy na odwrót. Dajemy im 6-miesięczne oświadczenia, na podstawie których przyjeżdżają na krótkie okresy, przez co pracują na czasowe zatrudnienie, a potem wracają na Ukrainę i tam wydają zarobione pieniądze. Nie robimy nic, żeby ściągać całe rodziny, żeby dzieci szły do żłobków, a pracownicy wydawali pieniądze na dobra konsumpcyjne w Polsce, budując VAT i podatek dochodowy – przekonuje Inglot.
Odpływ Ukraińców to zła wiadomość dla polskiej gospodarki. Zwłaszcza że jak wynika z raportu PwC („Rosnąca luka na rynku pracy w Polsce. Jak ją zniwelować?”), do 2025 roku Polska będzie potrzebować dodatkowych 1,5 mln pracowników.
– Jedyną alternatywą są dalekowschodnie rynki takie jak Nepal czy Indonezja, ale już wiemy, że np. pracownicy z Filipin nie sprawdzają się na polskim rynku. Jest więc alternatywa, ale bardzo daleka, bardzo kosztowna i bardzo niedostosowana do realiów polskiego społeczeństwa – ocenia Krzysztof Inglot.
Przeczytaj także:
Europa: wydarzenia tygodnia 49/2019
oprac. : Magdalena Kolka / Global Economy
Przeczytaj także
Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ
Komentarze (0)