Tydzień 17/2005 (25.04-01.05.2005)
2005-05-01 23:57
Przeczytaj także: Tydzień 16/2005 (18-24.04.2005)
-
Dług publiczny powiększony o przewidywane wypłaty z poręczeń i gwarancji udzielonych przez państwo w 2004 roku wyniósł 50,3% PKB i przekroczył pierwszy, konstytucyjny próg ostrożnościowy. Ten wynik jest liczony według jeszcze obowiązującej w polsce metodologii. Jeśli jednak liczyć dług publiczny według metodologii unijnej wynosi on 43,7%PKB.
-
Skumulowany w ostatnich 12 miesiącach (marzec 2003 rok-luty 2004 rok) eksport wyniósł ok. 68 mld euro (wzrost o 13 mld euro), a import wyniósł 71,99 mld euro ( wzrost o 21,3%).
-
RPP obniżyła stopy procentowe o 50 pb i zmieniła nastawienie na neutralne.
-
Mittal Steel zakończył negocjacje o zakup Huty Częstochowa. Oferuje zapłatę 1,25 mld zł. Dotąd jednak nie podpisał pakietu socjalnego z załogą. Nie jest to warunkiem koniecznym zakończenia rozmów i podpisania kontraktu z MSP.
-
Wprowadzane nowe, bardziej rygorystyczne wymagania w zakresie ochrony środowiska zredukują liczbę stacji, szczególnie w małych miejscowościach, w rejonach wiejskich.
-
Polska gospodarka rozwija się wolniej, wzrost gospodarczy w I kwartale wyniósł ok. 3% (planowany był 5%). Różne ośrodki prognozują tegoroczny wzrost gospodarczy na poziomie 4,5-4,6% r/r. Średnioroczna inflacja wyniesie 2,6%. Jednak przewiduje się też wzrost produkcji budowlanej o 4,9% r/r. Stopa bezrobocia winna też pod koniec roku spaść do 18%.
-
W minionym roku w krajach unijnych pracowało ok. 0,5 mln Polaków.
-
Grupa Lotos zadebiutuje na giełdzie w czerwcu br.
-
W I kwartale sprowadzono do Polski ok. 200 tys. używanych samochodów.
- Na terenie krakowskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej koncerm Motorola zatrudni 200 programistów.
Komentarz do wydarzeń gospodarczych
1 MAJA, CZYLI CO TO ZA ŚWIĘTO? O LUDZKIEJ (NIE)PAMIĘCI Z ODROBINĄ ZŁOŚLIWOŚCI KILKA SŁÓW
Prawie wszyscy polscy politycy dawne Święto Ludzi Pracy obchodzą dziś jako rocznicę naszego wejścia do Unii. Udają, jakby nigdy nie było pierwszomajowych pochodów i świątecznej w tym dniu atmosfery, jakby sami nie chodzili na sławne pochody i od przedszkola kontestowali to międzynarodowe święto. Zachowują się nawet, jakby to stare święto wcale nie istniało i czas zaczynał się liczyć dopiero od 1 maja 2004 roku. Kto wie, może ONI kiedyś będą mieli rację, bo zawsze znajdą się tacy dyspozycyjni historycy (bo to przecież oni piszą naszą historię, a nie wydarzenia), którzy kolejny raz zmienią naszą historię.
Biedni ci Francuzi , współczuję im. Bo gdyby w neofickim zapale postępowali jak nasi rodacy, to musieliby wyciąć z historii Napoleona i wszystkie ślady po nim...
A wydarzenia z przeszłości są jakie są i nie powinno się udawać, że czegoś nie było, bo podejrzewam nawet, że u części z naszych polityków mamy tu przypadek swoistej amnezji, bo ich wiek wskazuje, że mogli nawet nie tylko w tych pochodach uczestniczyć, ale mogli je kiedyś sami organizować. Cóż... przyjmijmy, że ludzka pamięć bywa zawodna...
Podobny przypadek pamiętam z lat dziecięcych. Pamiętam opowieść mojego ojca, który wskazując mi - małemu synkowi, burmistrza miasta - przedwojennego szewca (jak mawiał ojciec: dobrego szewca) mówił, że on też stracił pamięć. Po 1945 roku ten niezły szewc awansował (a jakże) na nieudanego burmistrza (tak to często bywa), woził się po mieście bryczką zaprzężoną w dwa konie, patrzył na wszystkich z góry, nie poznajac nawet sąsiadów. Ojciec mówił wtedy, że niektórym nadmiernie awansowanym "woda sodowa bije do głowy". Dodawał przy tym, że gdy tacy "przebierańcy" ubiorą się w niezłe ubrania i siadają w fotelach zapominają o przeszłości. Teraz obecni politycy kupują takie ubrania nawet w Brukseli u Armaniego i zapominają, że ta swoista amnezja jest dowodem na brak klasy...
Pisząc ten komentarz mam też wątpliwości. Przeczytałem dzisiaj publikację, która ukazała się przy okazji majowego święta. Jest to artykuł Jeremy Rifkina w niemieckim Stuttgarter Zeitung. Jego teza jest prosta: "minęły czasy masowego i w miarę stabilnego zatrudnienia. Zmienia się rynek, który w coraz wiekszym stopniu będzie funkcjonował bez ludzkiej siły roboczej. Za pracą będziemy tęsknić, będziemy jej poszukiwać, a nawet pragnąć". Autor rozprawia się z tezą o morderczym globalizmie, którego konsekwencją jest przenoszenie produkcji z krajów bogatych do Europy wschodniej, do Chin czy Indii. Zwraca uwagę na to, że z tego powodu ubywa obecnie jedynie niewielka część likwidowanych miejsc pracy. Jego zdaniem główną przyczyną likwidacji miejsc pracy są zjawiska globalizacyjne połączone z dynamicznie rozwijającym się postępem technicznym. Jego zdaniem ten drugi czynnik spowoduje, że do roku 2010 tylko 12% ludności czynnej zawodowo będzie pracowało w fabrykach, a do roku 2020 w skali światowej bedzie to już tylko 2%! Autor zwraca uwagę na to, że w ciągu dwudziestolecia 1982-2002 produkcja amerykańskich hut wzrosła o 36%, podczas gdy zatrudnienie spadło o 74%! W 20 największych gospodarkach świata w ten sposób znikło już 30 milionów miejsc pracy. Zatem należy w przyszłości liczyć się z tym, że praca będzie kiedyś wyróżnieniem... Cóż. To zmienia nieco punkt widzenia. Mam jednak wątpliwości czy ten artykuł w całości przeczytali nasi politycy świętujący 1 Maja jako dzień wstąpienia Polski do Unii...
A teraz powrócmy do naszych tradycyjnych baranów...
Bardzo ważne wystąpienie miał ostatnio bardzo znany polski polityk, który rozpędził się i nakreślił wizję dolszego rozszerzenia Unii o nowe kraje i kierując się swoimi politycznymi sympatiami w swoim wystąpieniu posunął się tak daleko, że obiecał, iż Polacy nie zapomną też o sąsiednim kraju, jeśli jego obywatele usuną rządzącego watażkę. Może zapomniałbym o tym, gdyby nie atykuł z ostatniego wydania prestiżowego "The Economist". Napisano w nim wprost to, co mówiło się sporo czasu przed wejściem "10" do Unii i mówi sie teraz, jednak nieco głośniej. Brytyjskie pismo zwraca uwagę na to, że dalsze rozszerzenie Unii jest mało realne. Wzbudza ono coraz większe zastrzeżenia wśród społeczeństw krajów unijnych, jak i w gronie polityków te kraje reprezentujących. Tak jak szereg innych znaczących pism i ono wyraża wątpliwości co do sensowności ostatniego poszerzenia, a przynajmniej do jego terminu.
Pierwsze znaki zmieniających się nastrojów wobec poszerzania Unii mieliśmy już w trakcie końcowej fazy negocjacji przedakcesyjnych. Szczyt unijny w Kopenhadze pieczentujący wejście "10" do Unii zatwierdził wyniki negocjacji niejako "z rozpędu" , a uroczyste podpisanie traktatu w Atenach było już formalnością, którą trzeba było dopełnić. Lecz potem zaczęły się dyskusje o otwarciu rynków pracy oraz próby stworzenia "jądra" Unii złożonego z najsilniejszych gospodarczo i politycznie krajów. Teraz zablokowano reformy w dziedzinie usług (Francja i Niemcy), a najsilniejsze gospodarczo kraje obstają przy obniżeniu wysokości składki do 1% PNB, co zmniejszy fundusze unijne, na które liczymy. Dziennik ten twierdzi, że ostatnimi przyjętymi do Unii winny być Bułgaria, Rumunia i Chorwacja. Pozostałe kraje chętne do wejścia w skład Unii winny być w "drugiej klasie". Za "szansę dalszego rozwoju w oparciu o politykę dobrego sąsiedztwa, pomoc finansową i techniczną oraz dostęp do unijnego rynku musiałyby zapłacić reformami politycznymi i ekonomicznymi opartymi na europejskich normach". Podobnie mówi się dziś we Francji i wielu innych krajach. Warto więc realnie spoglądać na dającą się przewidzieć przyszłość i mówić w przemówieniach pierwszomajowych prostym językiem, rysując realne perspektywy.
oprac. : Magdalena Kolka / Global Economy