Batalia Tuska o budżet UE
2013-02-05 12:06
UE © jorisvo - Fotolia.com
Negocjacje budżetowe były dotychczas dla unijnych decydentów okazją do ukazania sensu istnienia Wspólnoty – przywódcy państw UE spotykali się i negocjowali, dzięki czemu publika zgromadzona przed telewizorami (negocjacje zawsze były szeroko relacjonowane przez media) mogła
obserwować, jak w ramach Wspólnoty "europejska solidarność" ostatecznie zwycięża nad partykularnymi, narodowymi interesami. Tym ciekawsze były tegoroczne negocjacje, całkowicie odbiegające od takiego wyklarowanego już wizerunku. Sam budżet zaś - zamiast jednoczyć, jak to było dotychczas - wyraźnie dzieli Europę.
Przeczytaj także: Budżet UE 2014-2020 - jest porozumienie
Budżet czasów kryzysuJuż od dłuższego czasu było wiadomo, że budżet na lata 2014 - 2020 będzie „budżetem czasów kryzysu”. Wiele punktów budziło kontrowersje. We wrześniu pod znakiem zapytania stały wydatki na innowacje – dotychczas oczko w głowie unijnych polityków. Część eurodeputowanych była zdania, iż w dobie kryzysu wydatki na innowacje nie powinny być priorytetowym punktem w przyszłym budżecie. Komisja Europejska zakładała, iż budżet na innowacje powinien wynosić 80 mld euro, jednak dane KE wyraźnie wskazują, iż tempo wdrażania innowacyjności drastycznie spada, a Unia Europejska oddala się od światowych liderów, takich jak Japonia, USA czy Korea Południowa. Dlatego też kwotę na innowacje planowano zmniejszyć.
W obronie pierwotnej sumy stanęli jednak euro deputowani z Hiszpanii, Portugalii, Irlandii i Polski, czyli państw o nie najlepszych wynikach gospodarczych. Napięcia wokół sprawy nie zmalały. Na specjalnym zamkniętym posiedzeniu tę kwestię omawiali najważniejsi ludzie Unii – szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso, przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz, przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy oraz Demetris Cristoflas – prezydent Cypru, czyli kraju, który aktualnie sprawuje unijną prezydencję. Kwestia cięć na innowacje pokazała, że czas finansowej nonszalancji UE się skończył. Cięcia w tak kluczowym dotychczas sektorze, decydującym przecież o konkurencyjności Unii wobec innych światowych potęg gospodarczych, oznaczałyby, iż UE już nie jest ważnym graczem, lecz „chorym człowiekiem” światowej gospodarki. Inną kwestią, wzbudzającą jeszcze większe kontrowersje, okazał się pomysł budżetu asymetrycznego, to znaczy budżetu indywidualnego dla strefy euro. Była to dość luźna kwestia, dyskutowana w kuluarach przez niemieckich i francuskich dyplomatów, zaś publicznie sprawę budżetu asymetrycznego poruszył przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy w siedmiostronicowym dokumencie, dotyczącym tworzenia szerszej unii gospodarczej i monetarnej.
„Unia musi wdrażać skuteczne mechanizmy kontroli budżetowej – możemy przeczytać w dokumencie – ale musi także mieć stosowne narzędzia do walki z szokiem asymetrycznym wynikającym z różnego poziomu rozwoju gospodarek państw strefy euro. Jednym z rozwiązań jest oddzielny budżet dla państw strefy euro. W ten sposób zmniejszy się ryzyko rozszerzania się kryzysu na państwa spoza strefy, a także na państwa posiadające silniejsze gospodarki wewnątrz strefy euro. To umożliwi wspólne podejmowanie decyzji i jednocześnie może zapobiec ryzyku kolejnych nieprzemyślanych decyzji budżetowych”. Dokument odnosi się także do kwestii dalszej integracji gospodarczej w Unii, w tym jednolitego nadzoru nad bankami strefy euro. Ostatecznie pomysł budżetu asymetrycznego porzucono ze względu na utrudnienia, jakie wprowadzałby podczas listopadowego szczytu.
fot. jorisvo - Fotolia.com
UE
Mimo to kontrowersje narastały. Fabian Zuleeg z European Policy Center w październiku wskazywał, iż listopadowy szczyt budżetowy najpewniej zakończy się fiaskiem. „Grozi nam impas” – mówił wtedy Zuleeg, wskazując na opór Brytyjczyków, którzy – jak zakładano – zawetują budżet, jeśli uznają go za niekorzystny. Inni analitycy uważali nawet, iż szczyt może zostać przeniesiony na grudzień. Brak porozumienia pomiędzy Paryżem, Berlinem i Londynem nie rokował dobrze dla przyszłych negocjacji.
Spokój panuje w Warszawie
Gdy w Brukseli ścierały się koncepcje nowych cięć i zmian w planach budżetowych, narracja polskiego rządu była nad wyraz spokojna. Kwestię obiecanych przed wyborami w październiku 2011 roku 300 mld złotych z Unii umiejętnie wyciszano, obniżano społeczne oczekiwania. Nawet prezydent Bronisław Komorowski podczas wizyty w Rydze stwierdził, iż ważniejsza od unijnych pieniędzy jest „własna pracowitość”. Opozycja wskazywała na brak spójnego planu negocjacyjnego, jednak premier uspokajał. „Polska mówi językiem dość umiarkowanym i naszym celem nie jest blokowanie” – stwierdził Donald Tusk tuż przed szczytem, tym samym wyraźnie postawił Polskę w kontrze do Wielkiej Brytanii, od początku grożącej wetem. Opozycja wskazywała taką postawę jako kapitulancką. Co więcej, premier z dziwnym spokojem przyjmował kolejne zmiany w projekcie wprowadzane przez Van Rompuya, lekceważąc je jako „drobne”. „Miliard w tę czy miliard w tę w porównaniu do sytuacji, w której byłby wielki znak zapytania, czy w ogóle jest budżet – myślę, że każdy by to przeżył. Nikt nie będzie do końca zadowolony, o tym już wiem” – mówił premier Tusk.
Mając jednak świadomość, jak wielkim wsparciem dla krajowego budżetu były w ostatnich latach te, drobne dla premiera, kwoty z europejskiego Funduszu Spójności czy Wspólnej Polityki Rolnej, nie sposób nazwać tej postawy inaczej jak lekkomyślną. Co więcej – Polska nie ma gospodarki tak silnej jak chociażby Niemcy, i taka nonszalancja nie budzi zaufania zagranicznych inwestorów. Tym bardziej, że zmiany proponowane przez przewodniczącego Rady Europejskiej takie znowu kosmetyczne nie były.
Przeczytaj także:
Projekt budżetu państwa na 2025 rok - cała nadzieja w przedsiębiorcach
oprac. : Arkady Saulski / Gazeta Bankowa
Więcej na ten temat:
Donald Tusk, budżet UE, wydatki budżetowe, założenia budżetowe, negocjacje budżetowe
Przeczytaj także
Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ
Komentarze (0)