Prawdziwa polityka prorodzinna potrzebuje prawdziwej rewolucji
2013-02-08 09:05
Polityka prorodzinna potrzebuje rewolucji © Lev Dolgatsjov - Fotolia.com
Przeczytaj także: Dzieci w Polsce w 2008 r.
Dwa lata później ten sam premier podczas swojego tzw. Drugiego exposé, wygłoszonego rok po wygranych wyborach parlamentarnych, radykalnie zmienił zdanie i ogłosił plan działań rządu na rzecz przeciwdziałania skutkom zapaści demograficznej: „To jest jedyny obszar, co do którego przejdzie mi przez gardło słowo «rewolucja», ale takiej rewolucji na rzecz dzietności, na rzecz bezpieczeństwa matki, która decyduje się wraz z ojcem na urodzenie dziecka, takiej rewolucji Polska jednak potrzebuje. Bo dotychczasowe działania nie przynosiły nam tego pożądanego efektu. Wiemy, że takie działania są możliwe”. Szef rządu zapowiedział przerwanie „wieloletnich, cząstkowych i nieprzynoszących właściwych efektów działań”. Program polityki prorodzinnej rządu PO zawiera kilka pomysłów, będących w oczach premiera, który jeszcze dwa lata temu odsyłał Polaków do sypialni, przełomową rewolucją. Wydłużenie urlopu macierzyńskiego, program „Tanie mieszkanie dla młodych”, zapowiedź budowy większej liczby żłobków i zwiększenia subwencji dla przedszkoli to rzeczywiście radykalna zmiana myślenia w obozie władzy, który wystrzegał się jak ognia wszelkich odważnych reform i działań w tym zakresie.Ale wielu ekspertów zajmujących się demografią nie podziela rewolucyjnego optymizmu Donalda Tuska. Twierdzą, że propozycje rządowe – mimo pewnego postępu – nie przedstawiają spójnej wizji zestawu rozwiązań, które miałyby zachęcić rodziców do posiadania dzieci i mogły realnie zahamować spadek dzietności w Polsce, nie wspominając o działaniach na rzecz wzrostu wskaźnika dzietności, przynajmniej do poziomu zastępowalności pokoleń. Weźmy chociażby pomysł wydłużenia urlopu macierzyńskiego. To najlepiej oceniana propozycja rządu Donalda Tuska. Badania naukowe potwierdzają, że roczna obecność matki przy dziecku jest nieoceniona dla jego emocjonalnego i intelektualnego rozwoju. To po prostu dobra inwestycja w kapitał ludzki.
Jednak roczny urlop macierzyński przesuwa tylko o pół roku dylemat matki, która chciałaby zostać z dzieckiem jak najdłużej w domu. Roczny maluch musi zostać pod opieką wynajętej niani lub odesłany do żłobka. Z kolei rok dla kobiety pracującej poza domem to spora przerwa. Wiele matek w obawie przed wypadnięciem z rynku będzie raczej chciała i tak szybko wrócić do pracy, a więc nie wykorzysta prezentu w postaci rocznego urlopu macierzyńskiego. Z punktu widzenia pracodawcy – zwłaszcza właścicieli małych i średnich firm – to także kłopot, bo utrudnia planowanie i rozwój firmy. Ponadto kobiety szukające pracy będą poddawane jeszcze większej presji i dyskryminowane ze względu na swoje ewentualne plany związane z macierzyństwem.
Ale pomysł na wydłużenie urlopu macierzyńskiego – skądinąd będący krokiem w dobrą stronę – jest krytykowany także z innych powodów. Eksperci oceniający „rządową rewolucję prorodzinną” wskazują, że premier jedną ręką daje, a drugą zabiera. I tak planom wydłużenia urlopu macierzyńskiego towarzyszy zmiana kryteriów lub ograniczanie przyznawania innych rodzinnych świadczeń – dodatku z tytułu urodzenia dziecka, tzw. becikowego, oraz ulgi podatkowej z tytułu wychowania dzieci. Odpowiedzią rządu na tę krytykę jest pakiet propozycji: program dopłat do mieszkań dla młodych, zwiększenie subwencji dla przedszkoli i rozbudowa sieci żłobków. Sęk w tym, że rodzice wysyłają swoje maluchy do żłobka w ostateczności. W przedszkolach wciąż obowiązuje system rekrutacji, który dyskryminuje pełne rodziny, a miejsc w publicznych placówkach jest wciąż za mało. Na mieszkanie młodych rodziców na dorobku i tak nie stać, a banki dodatkowo zaostrzyły politykę kredytową. Propozycje rządowe w tym zakresie – pomimo rewolucyjnej zmiany w myśleniu samego premiera – należy ocenić jako niewystarczające wobec wyzwań demograficznych stojących przed Polską i Europą.
fot. Lev Dolgatsjov - Fotolia.com
Polityka prorodzinna potrzebuje rewolucji
Demograficzne tsunami w Europie
Pół roku temu tygodnik „The Economist” zamieścił krótki, niepozorny tekst, w którym autor ostrzegał, że obecny kryzys w Europie jest znacznie poważniejszy, niż nam się może wydawać. Kłopoty państw strefy euro: Grecji, Hiszpanii, Portugalii i Włoch, narastające problemy europejskich banków, rekordowe bezrobocie (zwłaszcza wśród młodych Europejczyków) oraz niezdolność unijnych przywódców do skutecznego przeciwdziałania skutkom kryzysu zbiegają się z gwałtownym przerwaniem trwającego dekadę wzrostu współczynnika dzietności w kilkunastu krajach kontynentu. „The Economist” powołuje się na raport zespołu badawczego z Instytutu Demografii w Wiedniu, według którego największy spadek dzietności dotknął państw, które przeżywają największe problemy gospodarcze związane z kryzysem strefy euro.
Podstawowy wniosek z badań wiedeńskiego instytutu brzmiał: powolny, lecz sukcesywny wzrost dzietności kobiet dający się zauważyć w latach 1998-2008 został dosłownie „zmieciony” w ciągu trzech lat (dane za rok 2011). To pokazuje, jak kruche są ekonomiczne podstawy wzrostu demograficznego i jak sytuacja ekonomiczna wpływa na poziom dzietności kobiet. Niezależnie od rozmaitych różnic między poszczególnymi państwami UE, łączy je jedno: w 2008 r., kiedy uderzyła pierwsza fala kryzysu, wzrost dzietności się zatrzymał, a od 2011 r. gwałtownie spada. Czy to zjawisko będzie miało charakter trwałego trendu – nie wiadomo. W każdym razie widać, że proces demograficznego spadku nabiera dużego tempa w krajach o zupełnie różnym poziomie dzietności, a jednym z głównych powodów odkładania w czasie lub całkowitej rezygnacji z rodzenia dzieci jest brak stabilnej sytuacji finansowej i wysokie bezrobocie wśród młodych ludzi.
oprac. : Artur Bazak / Gazeta Bankowa
Przeczytaj także
Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ
Komentarze (0)