Dzika reprywatyzacja. Tracą prawowici spadkobiercy i państwo
2016-02-18 00:19
Kamienica © Friedberg - Fotolia.com
Przeczytaj także: Reprywatyzacja: nowe perspektywy dla roszczeń po wyroku NSA
Z nacjonalizacją w powojennej Polsce było tak: zaczęło się od dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z września 1944 r. o przeprowadzeniu reformy rolnej. Rok później ogłoszono dekret o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy (tzw. dekret Bieruta). Następnie ustawa ze stycznia 1946 r. o przejęciu na własność państwa podstawowych gałęzi gospodarki narodowej. W kwietniu 1948 r. dekret o wywłaszczeniu majątków na cele użyteczności publicznej. I kolejny, rok później, o nabywaniu i przekazywaniu nieruchomości niezbędnych dla realizacji narodowych planów gospodarczych, co w istocie było masowym przejmowaniem przez komunistyczne państwo wszystkiego, czego wcześniej nie przejęto. Ostatecznej nacjonalizacji komunistyczne władze dokonały ustawą z lutego 1958 r. o uregulowaniu stanu prawnego mienia pozostającego pod zarządem państwowym.– Mimo ustawy regulującej i szeregu aktów prawnych sankcjonujących nacjonalizację, ich wdrażanie z reguły odbywało się z naruszeniem ich litery – wyjaśnia Zbigniew Niemczewski z Kancelarii Proprium. – Przede wszystkim poprzez rozszerzanie ich działania na te przedmioty własności, które ówczesnemu prawodawcy się wymykały. Dla ówczesnej władzy nie miało znaczenia naruszenie przepisów prawa, o ile tylko cel był osiągnięty. Z tego też powodu i pomimo tego, że od wydania pierwszego z aktów tego typu minęło ponad 70 lat, na wokandach sądów administracyjnych i cywilnych stale można spotkać sprawy oparte o przepisy nacjonalizacyjne.
Tym bardziej, że przez ćwierćwiecze wolnej Polski nie udało się rządzącym uregulować prawnie kwestii reprywatyzacji na wzór np. ustawy dotyczącej mienia zabużańskiego. Ba, nawet II RP po odzyskaniu niepodległości poradziła sobie z odszkodowaniami za utracone w zaborach przez obywateli polskich majątki. Nowe polskie władze uznały nawet obligacje zaborców w rękach Polaków i wykupiły je z czasem. W III RP brak politycznego i prawnego zainteresowania problemem spowodowało lawinę roszczeń od osób prywatnych i reaktywowanych spółek.
fot. Friedberg - Fotolia.com
Kamienica
Drugie życie martwej spółki
W przeddzień 70. rocznicy wejścia w życie niesławnej ustawy z 3 stycznia 1946 r. o wywłaszczeniu przedsiębiorców upłynął termin pozwalający na wskrzeszenie przedwojennych spółek akcyjnych.
– Teoretycznie. W praktyce bowiem może się okazać, że przepisy ograniczające czas na przerejestrowanie do KRS (a tym samym możliwość reaktywacji) przedwojennych spółek, z których w PRL-u wywłaszczono przedsiębiorców bez wypłaty odszkodowania, może okazać się niekonstytucyjne – mówi mec. Leszek Koziorowski, wspólnik w warszawskiej kancelarii Gessel i prezes Stowarzyszenia Kolekcjonerów Historycznych Papierów Wartościowych.
To jednak tylko przypuszczenie, do tego odległe. Tymczasem kłopot z wskrzeszonymi przedwojennymi spółkami akcyjnymi już jest i to całkiem realny. Ponieważ jeszcze kilka tygodni temu ułomne polskie prawo pozwalało każdemu, kto miał choć jedną akcję przedwojennej spółki, reaktywować ją i podjąć walkę o odzyskanie jej majątku. I znalazło się grono takich reaktywatorów, tzw. „dalekich krewnych” udziałowców przedwojennych spółek.
Jak szacuje mec. Koziorowski, z ponad 2,5 tys. przedwojennych podmiotów, co dziesiąty został reaktywowany i bynajmniej nie po to, aby kontynuować działalność biznesową, ale by ubiegać się o zwrot atrakcyjnych nieruchomości należących niegdyś do starych spółek. I pół biedy, gdyby po majątek danych spółek sięgali prawowici spadkobiercy przedsiębiorców, których wywłaszczono bez jakiegokolwiek odszkodowania, i po latach chcieli odzyskać choć część majątku. Choć i z takimi przypadkami mec. Koziorowski ma etyczny kłopot.
– Do mojej rodziny także należał przed wojną majątek ziemski, a nawet cukrownia. Nie oznacza to jednak, że ja dziś powinienem się o ich zwrot ubiegać. To byłoby niemoralne – mówi z nieukrywaną emocją.
Prawdziwą irytacją zaś reaguje na te przypadki reaktywacji, w których udział biorą znani „kolekcjonerzy” przedwojennych papierów wartościowych. Z reguły ci sami.
oprac. : Longina Grzegórska-Szpyt / Gazeta Bankowa
Przeczytaj także
Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ
Komentarze (0)