Korupcja na Ukrainie, czyli ukraść wszystko z kolegami
2016-06-13 13:05
Korupcja © Andrey Popov - Fotolia.com
Przeczytaj także: Mroczne widmo wojny z Rosją
Ćwierć wieku temu kraje naszego regionu musiały zmierzyć się z wyzwaniem przeobrażenia gospodarczego. Ówczesne rządy młodych państw w pośpiechu szukały pomysłu, jak wdrożyć schemat działania rynków w krajach wysokorozwiniętych, za punkt wyjścia mając nieefektywny i pozbawiony kapitału system centralnie sterowany. Patrząc z dystansu, obecna kondycja gospodarek w Europie Środkowej i Wschodniej wprost wynika z obranego modelu adaptacji do nowych warunków.– W ujęciu globalnym i mówiąc w dużym uproszczeniu, były cztery modele transformacji ustrojowej po upadku Związku Sowieckiego – mówi Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców (ZPP). – Pierwszy to środkowo-europejski, który obrała też Polska. Składał on się z kilku elementów, przede wszystkim szybkiej sprzedaży obywatelom sektorów rozproszonych oraz uwolnienia cen. Sektory skoncentrowane były albo zostawione we władaniu państwa, albo sprzedawane najbezpieczniejszemu kapitałowi, czyli zachodniemu. Ten model po latach okazał się najskuteczniejszy. Był schemat serbski, czyli niczego nie sprzedawać „za bezcen, obcemu kapitałowi”, co dla Serbii skończyło się tragicznie. Był model Azji Centralnej, czyli ukraść wszystko dla rodziny, i model ukraińsko-rosyjski, czyli ukraść wszystko z kolegami – tłumaczy Kaźmierczak.
Określony przez prezesa ZPP model „ukraść wszystko z kolegami” odnosi się do powstania kasty oligarchów, którzy w odróżnieniu od bogatych ludzi w państwach o ustroju wolnorynkowym, poza dużą ilością pieniędzy mają też nieograniczone wpływy polityczne. Wynikiem tego jest permanentny drenaż budżetu państwa, totalne zabetonowanie rynku oraz blokowanie reform.
fot. Andrey Popov - Fotolia.com
Korupcja
– Kiedyś rozmawiałem z Krzysztofem Lisem, jednym z twórców polskiej transformacji – opowiada Cezary Kaźmierczak. – On powiedział mi, że pierwszą rzeczą, jaką w Polsce musieli zrobić, żeby nie dopuścić do powstania mafii i oligarchii, było rozbicie zjednoczeń, czyli konglomeratów wertykalnie „obsługujących” cały segment rynku. I faktycznie, kiedy spojrzymy na schematy działania rynku ukraińskiego i rosyjskiego, to jeżeli np. mamy zjednoczenie w branży skórzanej, to już w tym kraju nikt spoza tego zjednoczenia nie otworzy chociażby niewinnego sklepu z paskami – obrazuje.
W takim otoczeniu przyszło naszym sąsiadom budować swój dobrobyt. Z danych Banku Światowego wynika, że Ukraińcy w erę transformacji wchodzili ze wskaźnikiem PKB per capita na poziomie ok. 1,5 tys. dol., jednak już pięć lat później spadł on do poziomu 873 dol. Wejście w nowe milenium także nie było łatwe – wtedy produkt krajowy brutto na jednego mieszkańca wynosił trochę ponad 635 dol.
– W tamtym czasie Ukraina doświadczyła hiperinflacji i gigantycznego spadku produkcji. Takich spadków nie spotyka się w krajach, których nie dewastuje żadna wojna – uważa prof. Pekka Sutela, fiński ekonomista. – Ukraina staczała się aż do roku 2000. W latach 90. deficyt budżetowy osiągał 14,4 proc. PKB! – dodaje.
Zdaniem prof. Suteli ówczesne problemy ekonomiczne Ukrainy bezpośrednio wynikały z problemów politycznych.
– To było dramatyczne błędne koło. Brak stabilności politycznej blokował konstruowanie dobrze funkcjonujących organów administracji publicznej, takich jak chociażby organy fiskalne, dlatego ucieczka do szarej strefy była łatwa. Wszechobecna korupcja jeszcze bardziej ułatwiała przejście „na ciemną stronę”. W związku z tym konsekwentnie spadały wpływy z podatków, co skutkowało ich podwyżką, co z kolei miało ujście w „przepodatkowaniu”, które zmusiło wielu obywateli i firmy do wejścia w szarą strefę. W tym procesie jakikolwiek szacunek do prawa zwyczajnie wyparował. To nie stworzyło korzystnych warunków do rozwoju konkurencji, inwestycji czy powstawania nowych jednostek przemysłowych – opowiada prof. Sutela.
Jak wspomina fiński ekonomista, sytuacja odmieniła się po roku 2000. Prof. Sutela źródeł tego wzrostu upatruje jednak w globalnej koniunkturze, a nie w zmianach strukturalnych w ukraińskiej administracji publicznej.
– Fundamentalnym i kluczowym jest fakt, że korzystna zmiana koniunktury w latach 2001-2008 nie bazowała na reformach wewnątrz państwa. A zmiana bez znamion poprawy na poziomie państwa jest krótkotrwała i niestabilna – mówi fiński ekonomista.
Opinię prof. Suteli rozwija Daniel Szeligowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
– Po roku 2001, aż do globalnego kryzysu, na Ukrainie był okres stosunkowo dużego wzrostu – wspomina Szeligowski. – W tamtym czasie wartość PKB przyrastała 6-7 proc. rocznie. Później nastąpiło tąpnięcie spowodowane załamaniem rynków zagranicznych. Ukraińska gospodarka bowiem szczególnie silnie odczuła efekt globalnego kryzysu, ze względu na rozbudowaną część eksportową – informuje.
Historia najnowsza ukraińskiej gospodarki wymaga także obalenia mitu, jakoby jej załamanie wynikało z rosyjskiej agresji. Daniel Szeligowski przypomina, że turbulencje zaczęły się dużo wcześniej.
- Tak naprawdę problemy ukraińskiej gospodarki nie rozpoczęły się wraz z wojną w Donbasie – informuje analityk PISM. – One pojawiły się dużo wcześniej. Już w 2011 roku deficyt budżetowy Ukrainy zaczął robić się niebezpiecznie wysoki. Wynikał on w dużej mierze z deficytu Naftohazu, największego państwowego przedsiębiorstwa w branży energetycznej. Drugim problemem była waluta. Hrywnę na sztywno związano z dolarem, co spowodowało spadek rezerw walutowych. W 2013 roku rząd Azarowa, czyli poprzednika Arsenija Jaceniuka, zwrócił się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) z prośbą o program stabilizacyjny. MFW przedstawiło swoje warunki, jednak Janukowycz nie był skłonny ich spełnić. W związku z tym zmuszony był zaakceptować słynną rosyjską pożyczkę, która ostatecznie przybrała postać tzw. good-bye bonds – opowiada Daniel Szeligowski.
oprac. : Maria Szurowska / Gazeta Bankowa
Przeczytaj także
Skomentuj artykuł Opcja dostępna dla zalogowanych użytkowników - ZALOGUJ SIĘ / ZAREJESTRUJ SIĘ
Komentarze (0)